wtorek, 28 lipca 2015

Przepowiednia


Dean Koontz – Przepowiednia
(Albatros)

W oryginale powieść nazywa się „Life expectancy”, czyli „Średnia długość życia” i rozpoczyna się od narodzin głównego bohatera, jego umierającego dziadka dotkniętego przedśmiertnym darem straszliwego proroctwa i klauna psychopaty strzelającego do pielęgniarki.  Nie zapowiada się więc szczególnie źle – ot, miły horror klasy B. Niestety, powieść jest mocno przegadana i przez znaczną jej część, którą spokojnie – oj, spokojnie! - można by wyrzucić, wieje nudą, zaś autor próbuje nas rozśmieszyć humorem pokroju niniejszego dialogu (przytaczam z pamięci):

- Mam kobiecą dolegliwość.
- Jaką kobiecą dolegliwość?
- To ten czas w miesiącu.
- Środek?

Jeśli właśnie spadły Wam kapcie ze śmiechu, będziecie zachwyceni. Jeżeli nie, to ostrzegam – lepiej już nie będzie. Bohater ma przeżyć 5 strasznych dni, ale moja cierpliwość starczyła jedynie na ten pierwszy. Później było tak żenująco i smętnie, że patrzyłam co rusz na licznik, pragnąc jak najszybciej dojść do zakończenia. Wrażenie bezsensownego rozwleczenia potęgował czytający w niezmiennie leniwym tempie Zborowski, który stawia najwidoczniej na to, by aktor nie brzmiał naturalnie i swobodnie.

Najgorsze, że autor uparł się doprowadzić przedstawianą rodzinkę do przesłodko – aż do obrzydzenia – szczęśliwego finału, toteż jeden ze strasznych dni to… naturalna i spokojna śmierć staruszki we śnie. Przerażające! Hasłem powtarzanym w powieści jest: „Przygotuj się na czary!”, ale ja ostrzegam: „Przygotujcie się na nudę, totalny brak zaskakujących zwrotów akcji i tak nędzne ględzenie narratora, że nawet Zborowski zdaje się usypiać”.

Nie warto.