poniedziałek, 19 grudnia 2022

Nie sięgnę już nigdy po nowego Murakamiego


 

Haruki Murakami – Przygoda z owcą

(Muza, czyta Piotr Grabowski)

 

Ponieważ absolutnie nie dam rady czytać jałowych, niemożebnie długich, prowadzących donikąd SMĘTÓW pełnych alkoholu, jałowego seksu, krocza i popędów, i rzucanych tytułów piosenek, nieistotnych dygresji, bezcelowych wątków, a także nudnych i mdłych dialogów zupełnie papierowych bohaterów, nie sięgnę już nigdy po nowego Murakamiego.

Przeczytałam 7 jego książek i pluję sobie w brodę, że nie skończyłam na jednej. Tak, odświeżyłam sobie "Przygodę z owcą".

 

Dalej są spoilery.

 

Prosty pomysł - przypadkiem zbudzony "duch owcy" opętuje kolejnych ludzi, by ziścić swój plan zamiany świata w anarchię, gdzie nic - po ludzku - nie miałoby sensu, aż w końcu opętany przyjaciel narratora postanawia zabić siebie i tym samym owcę w środku. Prawdę tę przekazuje narratorowi jako duch. Choć nie wiadomo dlaczego dopiero po pewnym czasie, skoro swobodnie mógł sobie przejmować ciało żywej osoby - wydaje się, że pogrywał sobie z bohaterem z czystych nudów. Nie wiadomo też, czemu duch ochoczo żłopie piwo, ale co tam...

 

To jest – jeszcze – ten lepszy Murakami. Mamy zakończenie „zagadki” (choć sporo niejasności pozostaje), dzięki magicznej interwencji (tu w postaci nadnaturalnych właściwości uszu kochanki narratora), jakoś posuwamy się naprzód (ale nie bez grzęźnięcia w mule nieistotności)… Kiedy więc mówię „lepszy Murakami”, mam na myśli, że w kolejnych powieściach jest dużo, dużo gorzej i to w większych ilościach, a nie, że warto się w ogóle po „Przygodę…” schylać.

 

Czy dawniej byłam za łagodna? Zbyt tolerancyjna? Możliwe. Z tym audiobookiem jest jeszcze ten problem, że lektorowi nie chce się uruchamiać zbytnich emocji (inna sprawa, że u Murakamiego emocji tyle co kot napłakał), przez co inni bohaterowie jeszcze bardziej zlewają się z mdłym narratorem, a lektor pogarsza sprawę ponawianym wzdychaniem (co według niego miało chyba dodać głębi i „życia”, ale tylko irytuje).

 

 

P.S. Po napisaniu tej notki odświeżyłam sobie też (niepotrzebnie) „Koniec świata…”. Gdybym próbowała napisać streszczenie, zabrzmiałoby to pewnie ciekawiej, niż jest w rzeczywistości, a tymczasem wrażenia, jakie pozostawia lektura, można streścić w ciągu – krocze, popęd, wzwód, głupota, prymitywna bajka, szczurowampiry, krocze, krocze, jałowy seks, oddawanie moczu, bardzo źle napisany bohater (nie reaguje ani na to, że bandyci wywalają mu drzwi czy tną brzuch, ani nie umie się złościć, że przez zabawy naukowca została mu doba życia, którą spędza, susząc bieliznę nastolatki naciskającej go na seks i chcącej widzieć jego wzwód), głupota, nędza, niekończące się wałęsanie się po świątyniach szczurowampirów (które nie dość, że były zbędne – wiemy to po fakcie, a napalona nastolatka wiedziała z góry -  to do niczego nie doprowadziły!), oddawanie moczu, muzyka, piwo, papierosy, jałowy seks, bajeczka o podświadomości.

 

Bardzo żałuję tej lektury i wszystkim serdecznie odradzam.