sobota, 30 lipca 2011

Kłamstwo Bastylii



Andrzej Cisek - Kłamstwo Bastylii : szkice o wydarzeniach i ludziach Wielkiej Rewolucji Francuskiej
(Finna, Gdańsk 2006)

Większość ludzi kojarzy Marata z nieszczęsnym męczennikiem ze wspaniałego obrazu Davida i nie widzi w nim tego, kim naprawdę był – pokrytego wrzodami psychopaty. Większość ludzi patrząc na pompatyczne obchody dnia zdobycia Bastylii, nie zadaje sobie pytania, co też właściwie ci Francuzi świętują: nie wiedzą bowiem nawet tyle, że uwolnienie więźniów tej słynnej twierdzy oznaczało wypuszczenie na wolność jakichś siedmiu osób (w tym dwóch wariatów i jednego zboczeńca), a zburzenia fortu nie dokonał lud tylko pewien cwaniaczek z własną ekipą budowlaną, który nieźle się na tym obłowił. Nikt dziś nie wytyka Francuzom, że świętują dzień kłamstwa i obłudy – Rewolucja nie przyniosła ani braterstwa, ani wolności, a jedynie równość objawiającą się w masowym mordowaniu ludzi niezależnie od stanu, przekonań i płci (warto dodać, że kobiety mały prawo jedynie umrzeć razem z mężczyznami, ale praw politycznych zawsze im odmawiano). Rewolucja miała w zamyśle obalić stany panujące, ale przecież fakty jasno wskazują, że 60% jej ofiar stanowiło chłopstwo. Co więc świętują Francuzi? Rządy Terroru, które – jak słusznie zauważa autor – wyprzedzają jedynie w czasie, ale nie w swym zwyrodnieniu dokonania bolszewików?

Przeraża fakt, jak bardzo potrzebne są nam takie książki. I jak wielka jest siła kłamstw historii.

Moje jedyne uwagi dotyczą braku rzetelnej korekty (nikt z resztą nie podpisał się pod nią). W zeszłym roku książkę wydała na nowo Fronda, ale nie wiem, jakie zmiany czy też poprawki w niej zawarto. Wiem tylko, że będę musiała ją kupić i włączyć do zbiorów mojej skromnej biblioteki.

Warto!

wtorek, 19 lipca 2011

Oszustwo "Kodu Leonarda da Vinci"




Carl E. Olson, Sandra Miesel – Oszustwo Kodu Leonarda da Vinci
(Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu, Sandomierz 2006)

„Czy ktokolwiek naprawdę uważa, że wszyscy męczennicy poszli na śmierć, by ochronić tajemnicę, że Jezus i Maria Magdalena byli małżeństwem?”

„Brak świadomości tego, że powieść jest napaścią na historię, fakty i logikę, jest dowodem głębokiej erozji podstawowych umiejętności myślenia i badania, a ambiwalentnego stosunku wobec prawdy.”

Nie czytałam osławionej powieści Browna - wystarczyło mi znać oryginalny tytuł owej książki. Ktoś, kto używa określenia „da Vinci” jako nazwiska własnego, nie powinien być w ogóle wydany, a cóż dopiero traktowany poważnie przez jakiegokolwiek czytelnika, któremu udało się ukończyć szkołę podstawową. Jeśli tytuł nie wystarcza, dość by zerknąć do biografii „Kodu...”, by znaleźć tam - zamiast poważnych dzieł historycznych i albumów sztuki - pozycje paranaukowe, parahistoryczne teorie spiskowe i książki ezoteryczne.

Oszustwem Browna jest przedstawianie własnych, choć niezbyt oryginalnych wymysłów (z ogromnymi bzdurami na temat chrześcijaństwa szerzącymi się w świecie Kościół musiał się mierzyć już od zarania - a historie o rzekomym małżeństwie Jezusa i Marii Magdaleny były bardzo popularne w różnych grupach feministycznych i ezoterycznych XIXw., czego zagorzali fani Browna zdają się w ogóle nie dostrzegać, traktując fabułę „Kodu...” jako całkowicie nowe objawienie - co z tego, że różne sekty już w dawnych wiekach występowały z podobnymi pomysłami?) jako rzekomej prawdy historycznej, która zostałaby rychło wyśmiana i obalona, gdyby autor przedstawił ją w formie traktatu naukowego - on jednak ukrywa się przed racjonalną krytyką, zasłaniając się fikcją literacką, co jawnie kłóci się z jego zapewnieniem na początku książki, że „wszystkie opisy dzieł sztuki, architektury, tajnych dokumentów i rytuałów, jakie znajdują się w tej powieści są wiarygodne”, a całość jest w każdym aspekcie oparta na faktach. Wyśmiał to autor „Kodu Edy Vinci”, podając we wstępie, że wszystko, co opisał jest szczerą prawdą, i że znajdą się tacy, co będą jego zdanie podważać, ale tego się przecież należy po nich spodziewać.

Książka Browna wzbudziła wiele zbędnego zamętu, z którego jednak wynikają dwa plusy - są to ostrzeżenia, po pierwsze dla Kościoła Katolickiego, po drugie dla systemu oświaty w ogóle, pokazujące kolejno, że nie tylko podstawy edukacji religijnej kuleją, przez co większość wiernych nie wie nie tylko, w co dokładnie wierzy, ale czym jest istota samej religii, a także, że całe masy ludzkie nie wiedzą nic o własnej cywilizacji - o kulturze, sztuce, historii świata, który stworzyło chrześcijaństwo - a tym samym nie wiedzą nic o sobie samych, o własnej tożsamości (a wszystko, co mamy - jak pisał Chesterton - zawdzięczamy chrześcijaństwu: nawet ruchy antychrześcijańskie!).

Jak się sprawdza „Oszustwo...” dla tych, którzy nie zniżyli się do czytania Browna, albo mieli dość inteligencji (i zadawalający poziom wiedzy ogólnej), by po przeczytaniu „Kodu...” szczerze się oburzyć na to jawne drwienie z logiku i ludzkiego rozumu? (bo trudno mi uwierzyć, że ktoś, kto bez oporów przyjął do siebie brednie „Kodu...” na zasadzie - „jakby to nie było prawdą, to by tego nie wydali”, zainteresuje się czymś, co śmie krytykować wynurzenia „arcymistrza” Browna). Jako bardzo ciekawa pozycja, w której autorzy próbują chociażby wyjaśnić, skąd wziął się mit templariuszy (choć nawet w polskiej podstawówce mówią dzieciom o Filipie Pięknym i o tym jak zagrabił majątek zakonu dla siebie), przedstawiają problem tendencyjnego obrazu zależności chrześcijańsko-pogańskich, czy uwypuklają zatrważające braki w znajomości tematu chrześcijańskich i judaistycznych praktyk, wierzeń i przekonań samego Browna, który nie wie nawet tyle, że słowo „Jehowa” nie istniało przed XIII wiekiem (i nie było spopularyzowane do XVI wieku) i że pochodzi ono od niewłaściwego odczytania tetragramu JHWH, zatem nie może ono być - jak chce autor „Kodu...” - przyczyną utworzenia samego tetragramu. Ale czemuż miał by się on przejmować właściwą i poprawną chronologią, dowodami naukowymi czy faktami historycznymi?

To jeszcze nic w porównaniu z faktem, że Brown myli na ten przykład Watykan z Kościołem Katolickim (!), używając tych dwóch terminów jako synonimów - coś, za co zwykły uczeń zarobiłby pałę, niekoniecznie z religii, uczestnik teleturnieju zostałby wyśmiany, a na czym Brown zarabia miliony dolarów (bardzo słusznie nie szanując czytelników napełniających mu kabzę). Od Browna dowiadujemy się zatem, że cesarz Konstantyn ustanowił „nową władzę Watykanu”... na długo przed zaistnieniem samego Watykanu (!!). Ot, taka tam drobnostka, którą tylko rzetelny pisarz i człowiek szanujący rozum ludzki mógłby się przejmować. Ale czego mamy się spodziewać po autorze, który zarzeka się na prawdę historyczną czy powołuje na istniejące zabytki architektury, a który nie potrafi odróżnić nawy kościoła od chóru, nie wie nawet, jakie wymiary ma obraz, który każe ukraść swej fikcyjnej bohaterce, a przy tym jako rzekomy uczeń uczelni artystycznej, którego żona jest historykiem sztuki, robi z Leonarda da Vinci idiotę o umyśle psotnego dwunastolatka (który nie wiadomo po co i komu zostawia swój „kod”!), dodając przy tym takie brednie na jego temat, jak rzekome setki lukratywnych zamówień z Rzymu, podczas gdy historycznie potwierdzone jest jedno jedyne zamówienie z Watykanu!

Ogólnie rzecz ujmując, rzecz godna zainteresowania - nawet dla tych, którzy mogą się poszczycić dobrą wiedzą o własnej kulturze, historii i całej cywilizacji chrześcijańskiej w ogóle i którym nie trzeba dowodzić, że „Kod...” obraża nie tyle wiarę katolicką, ale rozum ludzki w szczególności. Dowiedzą się oni przynajmniej, jak całkowicie sprzeczne z wszelkimi faktami historycznymi i zdrowym rozsądkiem mity pokutują w kulturze masowej i jak nisko upaść może pisarz, byle by tylko dorobić się rozgłosu i pieniędzy.

Polecam!