Leo Babauta – 52 zmiany
(iuvi, Kraków 2013)
Podobały mi się zgrabne, choć nie
odkrywcze, zalecenia Zen To Done stworzone przez Leo Babautę, dlatego
zdecydowałam się kupić w ciemno jego książkę. I żałuję. Liczyłam bowiem na
jakieś podpowiedzi w sprawach efektywnej organizacji czasu, a dostałam tylko
mętne porady, by jeść warzywa, pomagać innym, być wesołą i używać nici
dentystycznych.
Wściekłość mnie też ogarnia, że
dałam zarobić komuś, kto zrównuje pornografię ze smażonym jedzeniem czy
paleniem. Trzeba naprawdę być bardzo ograniczonym intelektualnie bądź wyjątkowo
niewrażliwym, jeśli największe poniżenie i uprzedmiotowienie człowieka zestawia
się z podobnymi nałogami. Czego się jednak spodziewać po kimś, kto zaznacza, że
nie krytykuje (dokładnie w tym zestawieniu) seksu, narkotyków i hazardu (!).
Oczywiście, nie zdziwiło mnie, że
Babauta jest równie naiwny, co większość ludzi na Zachodzie, którzy uważają jogę za
coś całkowicie neutralnego światopoglądowo (chyba dopiero w super-laickiej
Szwecji dostrzeżono, że wprowadzenie jogi do szkół będzie równoznaczne z
wprowadzeniem religii, do tego mentalnie obcej dla Europejczyków). Nie da się
ukryć, że jak na kogoś zalecającego ciekawość świata, jest to człowiek wyraźnie
pozbawiony dociekliwości (i dogłębnych przemyśleń).
Poza tym naprawdę nie chcę się
uczyć współczucia od Dalajlamy, który każe mi się litować nad rybą na haczyku
wędkarza, ale który dopuszcza rozrywanie żywcem czującej istoty ludzkiej w
łonie matki tylko dlatego, że dziecko może mieć wadę genetyczną – przecież to
eugenika!
Stanowczo nie polecam.