środa, 1 lipca 2015

Jack London - Żeglarz na koniu


Irving Stone – Jack London. Żeglarz na koniu
(Muza, Warszawa 2012)

„Ustawiczne klęski i ucieczki rodziny, okropności spirytystycznych seansów, na jakie chłopiec był wystawiony, niejasne przeczucie, że jest niewyraźnego pochodzenia, sprawiały, że nie czuł się pewnie, był lękliwy i nieśmiały”.

Wiedziałam, że London miał burzliwe życie. Wiedziałam, że był żeglarzem, poszukiwaczem złota i że w młodości ciężko, czasami wręcz niewolniczo i nieludzko harował. Nie wiedziałam, że był piratem ostrygowym, trampem i jako włóczęga żebrał o jedzenie ani że trafił do więzienia. Nie miałam też pojęcia, że dla kochanki porzucił żonę i dzieci. Przyznaję jednak uczciwie, że przypadki artystów nigdy mnie tak nie obchodziły, co myśli ludzi i ich twórczość, toteż trudno mi się było skoncentrować na wszystkim, co nie miało ścisłego powiązania z samym aktem tworzenia dzieł Londona. Na szczęście Stone nie rozwodzi się nad żadną kwestią, pisząc niekiedy w telegraficznym skrócie o życiu tak przepełnionym zdarzeniami i doświadczeniami i nie ciągnie go jak Zweiga przy Balzaku do żenującej psychoanalizy i nieprzemyślanych uwag, dlatego całość czyta się szybko i dość gładko.


Z jednej strony wyłania nam się portret człowieka niezłomnego, gotowego bez lęku stawić czoła wszelkim przeciwnościom; z drugiej mamy do czynienia z oszołomem wpędzającym się w kłopoty na własne życzenie i stroniącego od racjonalnego przemyśliwania spraw. Z jednej strony z człowiekiem wrażliwym i delikatnym, a jednocześnie ostrym i gwałtownym, wychwalającym męskość, siłę i odwagę, z drugiej z pozbawionym na tyle honoru, by dochować wierności żonie, a wreszcie porzucić ją nagle i bez ostrzeżenia. W pamięci pozostaną mi dwie rzeczy – reklamowany głośno wykład o Kiplingu, na którym London bezczelnie oświadczył, że zamiast o nim, będzie mówił o socjalizmie (niesamowity brak szacunku dla zebranych, no i dla własnego mistrza literackiego), a także oświadczenie żonie, że zbuduje jej i dzieciom nowy dom, a następnie porzucenie rodziny bez żadnych wyjaśnień cztery godziny później. Stone jest zbyt zachwycony Londonem, by nazwać go wariatem, ale to określenie chyba najlepiej oddaje jego niespokojną osobowość. Takie też wrażenie pozostaje we mnie po przeczytaniu historii jednego z najpoczytniejszych pisarzy ze Stanów – „wariactwo”.