Jo Nesbø – Policja
(Wydawnictwo Dolnośląskie)
Książka byłaby naprawdę trudna do zdzierżenia, gdyby nie forma
audiobooka - znacznie łatwiej jest słuchać dłużyzn (a tych jest tu
zatrzęsienie), niż skupiać całą uwagę nad najeżonym nimi tekstem. Może spróbuję wymienić
w punktach, co mnie irytowało.
·
Wulgarność nie jest synonimem dowcipu.
Chciałabym powiedzieć autorowi, że dodawanie co rusz uwag o penisach,
masturbacji, itd. nie czyni z powieścidła książki dorosłej i mrocznej. Zwłaszcza,
że są to rzeczy najzupełniej zbędne. Ale autor najwidoczniej ma czytelników za
idiotów, którym nie wystarczy sformułowanie „kino dla zboczeńców” – nie, musi
powiedzieć, jaka dokładnie zoofilia jest tam wyświetlana. Podobnie, gdy
puszczalska baba rozstawia szeroko nogi przed swoim podwładnym – to nie
wystarczy, trzeba dodać, co ona myśli o goleniu krocza. Wizja Harry’ego Hole
(czytaj: „ule”) o wkładaniu przez kobietę całej ręki do pochwy, też jest
potrzebna jak zającowi dzwonek na polowaniu.
· Masa rzeczy nieistotnych i rozwlekających
niepotrzebnie książkę – np. zamiast od razu dać nam ofiarę, każe się na znosić
długi opis, jak ofiara jeździ na rowerze, ile kosztował kask, jak jej wzrasta
tętno, kiedy naciska mocniej na pedał, itd. Beznadzieja. Potem jest gorzej, bo
pojawia się chłopak, który kompletnie nie ma żadnego związku z intrygą i akcją,
nie buduje żadnego napięcia i absolutnie do niczego nie służy, ale dostajemy o
nim rozdział, z którego koniecznie musimy się dowiedzieć, że podnieca go myśl,
gdzie dokładnie zgwałcona dziewczyna miała wetkniętego penisa, albo jak fajnie
jest się samogwałcić, myśląc o gwałtach (nie wiem też, dlaczego przez książkę
przebija się chory wątek, że i mężczyźni i kobiety uwielbiają fantazjować o
gwałtach i że nie ma nic bardziej podniecającego – po lekturze książki, można
odnieść wrażenie, że jest to masowe zjawisko u Norwegów). Ogólne wrażenie – nie
mam nic na temat ciekawej intrygi, ale natłukę tekstu, to książka będzie
grubsza i droższa.
· Harry Hole ma być geniuszem, ale to idiota
(Studentka próbowała mnie zmusić do seksu, a ją przepędziłem, grożąc wariatce
wyrzuceniem ze szkoły. DLACZEGO, u licha, miałbym potrzebować świadka?! Nie
rozumiem!), którego przerasta na przykład pomysł zabrania dyktafonu na rozmowę
podejrzanym. W ogóle idiotów sporo w tej książce – numer jeden to policjantka,
która otwiera drzwi, bez sprawdzenia, kto przyszedł, chociaż po mieście grasuje
sadystyczny morderca policjantów (sama go szuka!).
·
Irytujące zmyłki, które już przez samą długą
opisów, alarmują nas niepotrzebnie, jakby wymachiwały sztandarami, że są tylko
zmyłkami. Innymi słowy – wpuszczanie w maliny jest zbyt oczywiste i narzucające
się (ta z kościołem jest najgorsza!).
· Dziwaczny debilizm religijny bohaterów – a to
dziewczynka z niewierzącej rodziny myśli o PIERWSZYM LEPSZYM obcym, jaki do
niej zagadał, że pewnie jest Jezusem, a to drugi bohater twierdzi, że piekło
wymyślono w średniowieczu, trzeci zaś, że Duch Święty jest rodzajem demona.
Opadły mi ręce. Wyobrażacie sobie książkę, w której trzech ludzi z wielkiego
miasta europejskiego mówiłoby, w różnych sytuacjach, niezależnie od siebie, z
całą powagą, o buddyzmie, że polega on na obdzieraniu kotów ze skóry albo coś w
tym stylu, i nikt z czytelników, nie zakrzyknąłby: „Boże, co za skrajna
ignorancja!”? Ślubu ateistów w kościele nawet nie chce się komentować (kwestia
honoru i przysięgi przed światem nikomu nie przyszła do głowy, a zwłaszcza
autorowi).
·
W stosunku do objętości tekstu, intrygi jest
tyle, co kot napłakał. Ale dostaniecie co rusz jakiegoś penisa, duszenie
podczas seksu, opis życia bohatera kompletnie nieistotnego, opis gustu
muzycznego i filmowego pobocznej policjantki, itd. Spodziewałam się znacznie
więcej śledztwa i dedukcji.
·
Okropnie przewidywalne motywy. Rozmowa z
psychiatrą, która zbyt dużo zdradza już na początku, „zaklęcie” policjantki,
które wiadomo, czym się skończy...
· Harry Hole ZNOWU (a czytałam dotąd tylko jedną
książkę o nim) wychodzi cudem ze śmiercionośnej pułapki. Alkoholiczny James
Bond! A w tym tomie to nawet Indiana Jones! Ratunku...
·
Trochę niezrozumiałych rzeczy – np. dlaczego
morderca chciał uśmiercić psychiatrę, ale nie chciał już dać kulki w łeb
Harry’emu, kiedy miał okazję?
· Psychiatra (profiler) wydaje się zbędny w
zespole, jego wątek jest bardzo naciągany, a granie hipotetyczną śmiercią członka
rodziny zdaje się być kolejnym sposobem na produkowanie tekstu dla samej
grubości książki.
· Jak pisałam, to dopiero druga książka Nesbø
(czyt. „nesbu”), a ZNOWU sprawcą jest ktoś z otoczenia Harry’ego. No nie...
·
Rodzina Harry’ego ZNOWU jest w rękach mordercy.
Ech...
·
Straszliwa głupota ukochanej Harry’ego –
wychodzi, że przez Harry’ego życie jej samej i jej syna co rusz jest zagrożone
i śmierci unikają właściwie o włos. Do tego Harry, alkoholik po przejściach,
omal jej nie krzywdzi podczas seksu z przyduszaniem. Muszą przy tym łamać prawo
i niszczyć dowody, by chronić siebie. A przy tym tak się cieszy, że syn
upodabnia się do Harry’ego! I będzie podobnym mu policjantem! Sama radość! Powiecie,
że to miłość i się nie znam – że im więcej razy sprowadza jej psychopatę, z
którego rąk będzie ją cudem ratował, tym większe uczucie. Dla mnie to całkowity
brak instynktu samozachowawczego, a zwłaszcza macierzyńskiego (a może
przyduszanie jednak miało wpływ na mózg).
· Lektor (Mariusz Bonaszewski) czyta wszystko w
jednym rytmie, znużonym, smętnym głosem. To pogłębia wrażenie, że zbędne
fragmenty jeszcze bardziej się wloką.
Nie polecam.
1/10