sobota, 29 maja 2010

Walet pikowy



Boris Akunin - Walet pikowy

( Świat Książki, Warszawa 2010)


Nie rozumiem tej mody na zamieszczanie na okładkach liczb dowodzących oszałamiającej liczby sprzedanych egzemplarzy konkretnej książki bądź różnych utworów danego autora zamiast - jak to powinno być - zwięzłego opisu pozwalającego się rozeznać, z czym mamy do czynienia (opis jest, ale na wewnętrznej zakładce, nie z tyłu - czyli tam, gdzie winniśmy się go spodziewać).


Co mnie to obchodzi, ile milionów ludzi kupiło daną książkę? To nie jest dla mnie żadne kryterium. Uważam wręcz, że podawanie takiej informacji zamiast pożytecznego opisu jest wręcz obraźliwe dla czytelnika, który ma jakoby puścić się owczym pędem i rzucić się łapczywie na książkę TYLKO DLATEGO, że ileś tam milionów osób zaczytuje się w tym autorze.


Co jednak mogę powiedzieć o samej powieści (a jest to pierwsza pozycja Akunina, z jaką się w ogóle zetknęłam)? Wspaniałe, odprężające czytadło (używam tu słowa „czytadło” z największą czułością i tkliwością). Lekka, wciągająca narracja, lekka, niosąca posmak dawnych dni historia opowiedziana zgrabnym stylem - wszystko, co trzeba, by zapełnić czymś samotny wieczór.


Przesympatyczna lektura.


8/10


wtorek, 25 maja 2010

1000 arcydzieł



Siostra Wendy Beckett - 1000 arcydzieł

(Arkady, Warszawa 2001)


Pięknie wydany album prezentujący 1000 malowideł wybranych przez sympatyczną siostrę Wendy, znaną z arcyciekawego programu o sławnych obrazach produkcji BBC, i opatrzonych jej subiektywnymi uwagami.


Jako że uwagi są, jak wspomniałam, subiektywne, nie dowiemy się wiele o sławnych malarzach, nie poznamy też szczegółów dotyczących powstania prezentowanych dzieł. W zamian siostra Wendy dzieli się z nami swoimi interpretacjami kolejnych płócien, wskazując nam na czasem trudno dostrzegalne detale, przedstawiając wagę koloru czy kompozycji i opisując wrażenia, jakie - jej zdaniem - dany obraz wywołuje.


Z niektórymi opiniami zgadzam się całkowicie (teraz wiem, że istnieje ktoś, kto tak jak ja uważa Guernikę Picassa za plakat propagandowy a nie obraz!), inne traktuję jako nadinterpretacje (droga siostro Wendy, czarne tło w Zwiastowaniu Dziewicy Antonella de Messina niekoniecznie ma jakiejś głębsze przesłanie, a zwyczajnie dobrze wygląda - do tego zdania przekonuje mnie fakt, że artysta ów posłużył się czarnym tłem również w sławnym i często zamieszczanym w przeróżnych albumach Portrecie mężczyzny - nie wszystko, co namalowane, niesie od razu jakąś dodatkową treść), jeszcze innym mówię stanowcze Veto! (nikt nigdy mnie nie przekona E.O.W na błękitnej kołdrze II Auerbacha jest więcej wart niż pędzel, którego użyto do rozsmarowywania farby na płótnie - malowaniem tego nie nazwę).


Ogólnie rzecz ujmując - interesujący, ciekawy album, któremu warto bliżej się przyjrzeć, choćby po to, by skonfrontować własne odczucia z subiektywnymi opiniami znanej popularyzatorki sztuki.



piątek, 21 maja 2010

Kim

      * RUDYARD KIPLING – KIM
(Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Olsztyn 1987)

Oto arcydzieło arcymistrza narracji!

Wszystko inne, co mogłabym powiedzieć na temat tej książki, byłoby nic nie warte i zupełnie niepotrzebne.


Kiedy byłam małą dziewczynką, głęboko w duszy czułam, że jeśli w przyszłości nie zostanę pisarką, jeśli nie będę mogła pisać, będę wewnętrznie rozdarta i nieszczęśliwa. Kilka lat później poznałam dzieła mistrza Kiplinga, a przez to jeszcze usilniej wszczepiłam się w to niebotyczne pragnienie niepohamowanego tworzenia.
Kipling do tego stopnia podbił moje serce, że w wieku dwunastu czy trzynastu lat popełniłam nawet powieść zwaną „Trzecią Księgą Dżungli”(to, co się z niej zachowało, jest obecnie – na szczęście! - nie do rozczytania).
Dzisiaj czytam Kiplinga z równym rozmarzeniem i zachwytem, ale także z ogromną zazdrością; Oddałabym wiele za marny skrawek jego talentu. Za bycie najmniejszym z uczniów arcymistrza tak wartkiej, barwnej narracji i twórcy żywych, pełnokrwistych postaci, jakich próżno szukać w całej historii literatury.

Powieść opowiada historię Kima - sieroty, syna Irlandzkiego żołnierza, który zostaje włączony do Wielkiej Gry - politycznego konfliktu między Anglią i Rosją na terenie Azji Centralnej. Kim stara się też pomóc staremu Lamie - tybetańskiego mnichowi, który poszukuje Rzeki Strzały, dzięki której mógłby osiągnąć oświecenie. Przez wielu uważana za dzieło życia Kiplinga, powieść jest barwnym obrazem życia indyjskiego społeczeństwa.

Pozycja obowiązkowa dla tych, którzy chcą wiedzieć, jak wygląda mistrzowsko napisana historia.


wtorek, 18 maja 2010

Martin Beck



Maj Sjöwal, Per Wahlöö - Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu

(Amber, Warszawa 2009)


Jedyną książką z serii „Kryminał z klasą”, którą do tej pory przeczytałam był utwór „Detektyw Diamond i śmierć w jeziorze” Lovesey’a - była to wyjątkowo nudna, niepotrzebnie rozwleczona do aż trzystu stron powieść pozbawiona ciekawych postaci i zaskakującego finału, o niezbyt porywającej narracji i pełna błędów ze strony tłumacza i redaktora. Pamiętając o owym nadzwyczaj nieciekawym „kryminale z klasą”, niezbyt chętnie rozpoczęłam lekturę „Mężczyzny, który rozpłynął się w powietrzu”.


Zdaję sobie sprawę, że w powieściach tego typu, tak jak chociażby w opowieściach o komisarzu Maigret, chodzi o żmudne, mozolne śledztwo dobrze oddające pracę prawdziwej policji, a nie o błyskotliwe i zaskakujące popisy genialnego detektywa w stylu Holmesa czy Poirota. Ale nawet mając to na względzie, trudno mi jakoś zachwycić się opowiedzianą tu historią. Zwłaszcza, że przeszkadzała mi nieudolna narracja. Zacytuję fragment książki, by pokazać w czym rzecz:


„Szluka wstał i przechadzał się po pokoju.

- Też tak myślałem.

Szluka zatrzymał się przed mapą.

- A teraz co pan myśli? - zapytał Martin Beck.

Szluka odwrócił się do niego.”


Gdybym chciała naśladować styl autorów, wyglądałoby to mniej więcej tak: „Martin Beck spojrzał w lewo. Ulica była pusta. Martin Beck spojrzał w prawo. Nic nie nadjeżdżało. Martin Beck przeszedł przez ulicę.” Na dłuższą metę trudno zdzierżyć coś podobnego.


Kiepski styl, niezbyt porywająca historia. Ot i wszystko.


4-/10


poniedziałek, 17 maja 2010

Sherlock Holmes i wampir z Sussex


ARTHUR CONAN DOYLE - SHERLOCK HOLMES I WAMPIR Z SUSSEX

(Muza, 2003)

Chociaż zupełnie nie przepadam za Sherlockiem Holmesem (jest on dla mnie nędzną kalką C. Augusta Dupina z „Zabójstwa przy rue Morgue” Poego - co zresztą niektórzy zarzucali autorowi), to jednak klasyk tego rodzaju ma w sobie staroświecki urok literatury masowej dawnych czasów (a taką tworzył chociażby Sienkiewicz) - choć skierowana do mas właśnie, na tle dzisiejszy bestsellerów jawi się ona jako niedościgły szczyt elegancji i dobrego smaku. Napisane lekko, ale z dbałością o język opowiadania działają kojąco na rozstrojone dzisiejszą, kompletnie niestrawną „literaturą” zmysły. W świecie pozbawionym przekleństw, dosadności i bezwstydnego naturalizmu nawet zabójstwa wydają się być czymś... eleganckim. Spokojny, gładki strumień narracji nie zachęca do samodzielnego rozwiązywania zagadek kryminalnych, ale wręcz przeciwnie - porywa umysł na ten jednostajny, miarowy nurt i powoli snuje przed nami kolejne historie z życia londyńskich mieszkańców nawiedzających mieszkanie detektywa przy Baker Street. Krótkość opowiadań sprawia, że są idealnymi okazjami do złapania oddechu i wyłączeniu się na kilka chwil z codzienności.


Polecam, dla relaksu.