sobota, 19 marca 2011

Szepty dzieci mgły

Trudi Canavan – Szepty dzieci mgły i inne opowiadania
(Galeria Książki, Kraków 2010)

Czytając tytułowe opowiadanie pani Canavan, przypomniałam sobie „Muchę” Kossakowskiej. Nie była to kompletna grafomania, ale tekst ten pozbawiony polotu i fantazji był tak wydumany a jednocześnie pusty w treści i tak suchy kompozycyjnie, że do dziś nie mogę się nadziwić, jakim cudem „Mucha” otrzymała jakieś tam nagrody, otwierając tym samym drogę do kariery autorki.

Podobne uczucia miałam przy „Szeptach...” – trudno mi uwierzyć, że tak nieciekawy, oschły stylistycznie i banalny treściowo tekst mógł zostać ogłoszony najlepszym opowiadaniem fantasy w 1999 roku! Konkurencja musiała być żenująca!

Po drugim opowiadaniu o tytule „Szalony uczeń” nie spodziewałam się już naprawdę dobrego stylu (co najwyżej poprawnego układania zdań) ani przesyconej emocjami treści, ale oczekiwałam, że autorka przynajmniej spróbuje uniknąć banalnego i przewidywalnego zakończenia. Zawiodłam się.

Trzy pozostałe można skwitować jedynie obojętnym wzruszeniem ramion – takie robią wrażenie!

Szkoda czasu i pieniędzy.

piątek, 18 marca 2011

Fiasko + Odyseja kosmiczna

Stanisław Lem – Fiasko
(Wydawnictwo Literackie, Warszawa 1999)

Po niezwykle przyjemnym zaskoczeniu, jakim była dla mnie powieść „Głos Pana”, odważyłam się sięgnąć po kolejną książkę Lema. Tym razem wybór padł na „Fiasko” - opowieść o nieudanej próbie kontaktu z pozaziemską cywilizacją planety Kwinta.

Pierwsze 90 stron (!) raczej mnie nudziło i z ledwością potrafiłam skupić uwagę na treści. Brnęłam jednak dalej, pamiętając jak bardzo podobał mi się „Głos Pana” (chociaż imię „Pirx” wywołało znajome dreszcze). Było warto. „Fiasko” to niezwykle interesująca, choć nie porywająca lektura przepełniona technicznym opisami międzygwiezdnych lotów i fizycznych zjawisk kosmosu, które laik może jedynie biernie chłonąć wraz z narracją, niezdolny do odróżnienia science od fiction (chociaż wyczuwa się, że więcej jest tu jednak science, nawet jeżeli mówimy o samym jej przepowiadaniu).

Nudny i długi początek (z posłowia dowiedziałam się, że powstał on lata przed tym, zanim Lem wpadł na pomysł domknięcia fabuły) oraz brak lepszego psychologicznego obrazu bohaterów, przez który trudno zdecydowanie odróżnić jednego od drugiego (w dodatku wszyscy posługują się identycznym językiem bez żadnych istotnych różnić w stylu wypowiedzi – nawet komputer!), co czyni ich wręcz papierowymi, a do akcji wprowadza niemal emocjonalną próżnię, to główne cechy, które doskwierały mi podczas lektury. Inny problem był jeszcze bardziej subiektywny – nie miałam rozterek, które "przeżywali" ci niezbyt udanie przedstawieni bohaterowie, ponieważ w ciągu mojego życia doszłam w swych przemyśleniach do wielu logicznych konkluzji i radykalnych wyborów, dlatego sama fabuła nie mogła skłonić mnie do żadnych głębszych rozważań, ani nie postawiła przede mną pytań, których bym nie znała (ta uwaga – odnosząca się wszak do lwiej części książek w ogóle - ma tu sens o tyle, że przy braku pewnej głębi psychologicznej postaci pozbawionych dosadniejszych rysów, pozostają jedynie nagie problemy i rozterki, bez możliwości uczuciowego zaangażowania w przedstawianą treść).

To dobra książka. I tyle.

7+/10


***

Arthur C. Clarke – 2001: Odyseja kosmiczna
(Vis-à-Vis / Etiuda, Kraków 2008)


To właściwie nie dobrze skonstruowana powieść, ale szkic powieściowy albo - jak szczerze (!) podaje opis na okładce - rozbudowany scenariusz filmu o tym samym tytule. Można przeczytać, ale nic się nie straci, jeśli ominie się go szerokim łukiem.

5/10

Zaczęłam czytać „Miasto i gwiazdy” tego samego autora, ale nie dałam rady ścierpieć kompletnej nijakości tej książki. Nikomu nie polecam.

wtorek, 15 marca 2011

Zatonięcie Japonii


* Sakyo Komatsu - Zatonięcie Japonii
(Wydawnictwo Poznańskie, 1989)

Przypomniałam sobie o tej książce na parę dni przed tym, jak wielkie trzęsienie ziemi uderzyło w Japonię (wspominając świętej pamięci panią Okazaki, zasłużonego tłumacza literatury japońskiej w Polsce - to dzięki niej zainteresowałam się tym tytułem). Powieść opowiada o grupie badaczy, którzy odkrywają, iż zachodzące w skorupie ziemskiej procesy w krótkim czasie doprowadzą do całkowitego zniknięcia wysp japońskich w falach oceanu.

Nie chciałam zamieszczać tego wpisu na blogu, przynajmniej nie w czasie, gdy Japonia cierpi, ale gdy dziś w telewizji wspomniano o filmie, który powstał na podstawie tego właśnie tytułu, uznałam, że mogę o nim przypomnieć i ja. Nie po to, by podjudzać już zaistniałą sensację medialną, ale by -  być może w trochę karkołomny sposób - przybliżyć jakoś autentyczny dramat i pozwolić w jakiś sposób ogarnąć wyobraźnią skalę zniszczeń: choć bowiem Japonia nie tonie, ból i zgroza katastrofy są monstrualne.

Kiedy książka ukazała się po raz pierwszy, wywołała swoistą panikę - wielu traktowało ją jako dokładną prognozę przyszłych wydarzeń. Z pewnością sprzyjała temu sama forma tekstu - lwią część powieści stanowią czysto techniczne i naukowe (pseudonaukowe? - laik tego nie stwierdzi), szczegółowe opisy, które faktycznie czynią niekiedy wrażenie rzetelnego naukowego wywodu. Ta czysto techniczna strona odkrywanej stopniowo, nadchodzącej katastrofy jest ważniejsza od bohaterów, psychologicznej głębi i międzyludzkich stosunków. Nie znaczy to, że brak ich w ogóle, albo że autorowi nie udało się nakreślić kilku ciekawych postaci, ale warstwa techniczna, naukowa dominuje nad wszystkim innym, a akcja rozwija się nieśpiesznie.

Poza ową warstwą czysto techniczną (która dla wielu czytelników nie obeznanych z zasadami tzw. hard science fiction jest zwyczajnie trudna do przetrawienia) powieść opowiada nie tyle o samej katastrofie, co raczej o stosunku do niej - o przyjmowaniu do siebie niepojętego i radzenia sobie z tym, co nieuniknione i niewyobrażalne (i z tego również powodu pozwalam sobie właśnie teraz wspomnieć o tej książce: w czasie, gdy świat nie może wyjść z podziwu nad zachowaniem Japończyków wobec tragedii, którą przyjmują oni z zastanawiającą dla cudzoziemców godnością i opanowaniem). Książka zawiera ponadto wnikliwe obserwacje z życia ówczesnej (lata 70-te) Japonii, co może zachęcić czytelników do próby przebrnięcia przez trudne, techniczne fragmenty.

7+/10

------

Widział w telewizji służby porządkowe odnoszące się do cywili z najwyższą grzecznością i kurtuazją, sprzedawców przepraszających uniżenie za braki w dostawach żywności, a nawet kobietę wzywającą pomocy w grzecznościowej formie. Pomyślałam sobie ze zgryzotą - niech to piorun trzaśnie! Tam wybuchają elektrownie atomowe i miasta znikają z powierzchni ziemi, a klient i tak otrzyma w sklepie należną mu porcję ukłonów. W Polsce nie ma trzęsień ziemi, a kawałka chleba bez  absurdalnej i najzupełniej zbędnej straty nerwów kupić się nie da!