„Darwin pisał w O powstawaniu gatunków: „Gdyby można
było wykazać, że istnieje jakikolwiek narząd złożony, który nie mógłby powstać
drogą licznych następujących po sobie drobnych przekształceń – moja teoria musiałaby absolutnie upaść”.
Współczesna biochemia znalazła przykłady wielu takich narządów.”
Michał Chaberek OP – Kościół a ewolucja
(Fronda, Warszawa 2012)
Jedną z rzeczy, za które
nienawidzę systemu edukacji, jest to, że wpaja on nam całkowicie wypaczony obraz
świata. Na przykład - wychodzi się ze szkoły z pojęciem, że Rousseau, Wolter
czy Luter byli wybitnymi myślicielami i ogólnie godnymi szacunku ludźmi. I
dopiero własnym wysiłkiem musi człowiek się o tym przekonywać, że Rousseau był
mętem moralnym, Wolter intelektualną i literacką prostytutką, zaś Luter nazywał
rozum ludzki „kur...” (!) i twierdził, że kobiety nie nadają się do niczego
więcej, jak rodzenie dzieci i umieranie w połogu.
Podobnie rzecz się ma z teorią
ewolucji – człowiek opuszcza szkołę z przeświadczeniem, że ma ona w nauce status
niemal równy prawu grawitacji i w ogólnej części fakty za nią przemawiające nie
podlegają dyskusji. Tymczasem to właśnie
fakty i naukowe dowody pogrążają teorię ewolucji. Najśmieszniejsze, że sam
Darwin pozostawił nam parę wytycznych co do tego, co pozwoliłoby rzucić
wszystkie jego spekulacje (sic!) w diabły. Mimo jednak, że nauka posiada dowody
i fakty, których ni jak nie da się pogodzić z teorią ewolucji w skali makro (bo
czym innym jest mikro-ewolucja, czyli potwierdzone dostosowywanie osobników do
zmiennych warunków), społeczeństwo znajduje się pod władzą terroru
ewolucjonistycznego, który srogo piętnuje wszelkie oznaki samodzielnego,
zdroworozsądkowego myślenia. (A zatem „obrońcy” Darwina – ignorując jego własne
zastrzeżenia - mają kompletnie w nosie
samego Darwina i cały jego dorobek).
Sama pisałam na tym blogu, jak
mało wiemy o Darwinie i ewolucji, ale nawet przy czytaniu książki „Darwin i chrześcijaństwo”,
choć miałam świadomość, że teoria ewolucji kuleje, nie przypuszczałam, że jest
ona aż tak ułomna, dziurawa i opierająca się w gruncie rzeczy na spekulacjach,
jeśli nie na czystych wytworach wyobraźni! Nie przyszło mi też na myśl, że
argumentacja samego Darwina opiera się na strukturze błędnego koła (odwoływanie
się do doboru jako do jego przyczyny), a kolejne problemy mnożą się wraz z
rozwojem nauk. Weźmy na przykład „przypadek” i „mutacje” – fundamenty
darwinizmu, rzekomych sprawców naszego istnienia i istnienia życia w ogóle. Badania bezsprzecznie dowodzą, że „na
drodze przypadkowych mutacji nie da się wytworzyć nawet najprostszej
funkcjonalnej proteiny. Proteiny zaś są podstawowym budulcem maszynerii
komórkowej”. „Uogólniając te odkrycia, stanowiące efekt postępu nauki na
przestrzeni zaledwie kilkunastu ostatnich lat, można stwierdzić, że mechanizmy
darwinowskie działają w rzeczywistości, ale ich możliwości zostały dalece
wyolbrzymione przez ideologicznych zwolenników darwinizmu. W rzeczywistości
bowiem napotykają niepokonalne trudności na każdym poziomie budowy organizmów:
nie mogą wywołać powstawania funkcjonalnych protein, nie potrafią wywołać powstania
zupełnie nowych funkcjonalnych genów, nie wyjaśniają, skąd bierze się
zakodowana informacja w łańcuchach DNA. Na wyższym poziomie – nie mogą wywołać
powstania narządów nieredukowalnie złożonych obecnych w każdej komórce. (...) Na podstawie tych badań naukowcy skonstruowali
cztery grupy argumentów podważających dotychczasowe mechanizmy ewolucji: 1.
Informacyjny charakter DNA; 2. Istnienie systemów nieredukowalnie złożonych; 3.
Niemożliwość ewolucji protein; 4. Niemożność wspólnego pochodzenia”. Innym
problem stanowi brak dowodów małych zmian, na których opierać ma się ewolucja:
„Przede wszystkim nie znaleziono ogniw pośrednich między poszczególnymi
gatunkami w zapisie kopalnym. Duże grupy organizmów pojawiały się nagle (jakby
znikąd) i następnie trwały przez wiele milionów lat w niezmiennej postaci
(staza). Taki stan zapisu kopalnego przeczył
teorii mówiącej o stopniowym wyłanianiu się gatunków od jednego wspólnego
przodka”. Innym ciosem dla teorii jest fakt, że „materiał genetyczny w
rozwoju osobniczym nie zmienia się, tylko pomnaża”. Im dalej w las, tym
problemy narastają (takim jest np. dwunożność człowieka – zgodnie z teorią
ewolucji rozwój powinien przechodzić od dwunożności do czteronożności).
Dzięki działaniom kręgów
proewolucyjnych dyskusja opiera się dziś na pytaniu – czy wiara oparta na
Biblii dopuszcza ewolucję (pomijam tu ewolucjonizm ateistyczny, który w ogóle
jest jedną wielką negacją rozumu i doświadczenia), chociaż jedyna prawdziwa dyskusja powinna się sprowadzać do pytania:
czy ewolucję da się potwierdzić naukowo? Tymczasem nawet Komisja
Teologiczna odpowiedzialna za pewien opisywany w książce Chaberka dokument wyszła
z błędnego założenia, że ewolucja jest już faktem dowiedzionym i niemal wytłumaczonym
(choć właśnie o to chodzi, że nie wytłumaczono nic!) i próbowała na tym
fałszywym przekonaniu dopasować prawdę objawioną do wymogów „nauki”, co dzisiaj
powtarza aż do znudzenia cały szereg osób duchownych, przekonując – m.in. w
licznych publikacjach – że wiara i ewolucja nie stoją w sprzeczności, chociaż
równie dobrze można by powiedzieć, że wiara i życie krasnoludków w zielonych
rajtuzach na trzecim księżycu Saturna nie stoją w sprzeczności (a poważnie:
wiara nie stoi też w sprzeczności z teorią płaskiej Ziemi lub z modelem
geocentrycznym, ale jak to się ma do nauki i rozumu?). „Teologowie byli więc
zasadniczo pewni wspólnego pochodzenia życia od jednego „przodka”, mimo że nie
wiedzieli oni – podobnie jak naukowcy – ani jak ten pierwszy organizm powstał,
ani czym był. Nie przeszkadzało im to przyjąć, że na pewno istniał, i że inne
organizmy pochodzą od niego. Błąd zawarty w tym ujęciu polega na pomieszaniu
podobieństwa z pokrewieństwem. Idąc tą drogą wnioskowania, trzeba by przyjąć,
że, na przykład, wszystkie domy zbudował jeden architekt, albo wszystkie
samochody wytworzyła jedna fabryka, ponieważ mają one wiele podobieństw.
Tymczasem owo „genetyczne spokrewnienie”, w które uwierzyli autorzy dokumentu,
nie jest wynikiem płynącym z badań, tylko raczej założeniem, z jakim genetycy
podeszli do zgromadzonych przez siebie danych”. „Teologowie przyznali, że swoje
wnioski opierają raczej na niewiedzy niż wiedzy. Trudno się jednak zgodzić ze stanowiskiem, w którym akceptuje się
„jakąś teorię”, choć nie są znane ani jej mechanizmy, ani tempo. W naukach
ścisłych to właśnie znajomość mechanizmów stanowi o wartości teorii.
Odnośnie do powstania człowieka autorzy dokumentu uznali jako przekonujące
argumenty za pojawieniem się gatunków ludzkich w Afryce ok. 150 tys. lat temu.
I w tym punkcie trudno się zgodzić, skoro znane są ślady w pełni rozwiniętych
ludzi sprzed ponad półtora miliona lat”.
Michał Chaberek stawia dwie tezy
w swojej książce: po pierwsze, że dzisiejszy Kościół nie zajął jednoznacznego
stanowiska wobec teorii ewolucji; po drugie – że Kościół „przynajmniej do
połowy XX wieku posiadał spójne i jasno wyartykułowane (choć nie na poziomie
dogmatycznym) stanowisko na temat bezpośredniego stworzenia człowieka tak co do
duszy, jak i ciała”. Chociaż wydawać by się mogło, że z tego względu książka
powinna zainteresować głównie katolików, ja jednak doradzam, by zajrzeli do
niej wszyscy, którzy w mniejszym czy większym stopniu w ogóle interesują się
problemem ewolucji (a w szerszym ujęciu kwestią racjonalności świata) – autor
tłumaczy m.in. czym się różni kreacjonizm od teistycznego ewolucjonizmu i czym
jest teoria inteligentnego projektu, rekonstruuje także spór między
kreacjonizmem i ewolucjonizmem. Książka jest fascynującą lekturą, od której
oderwać się przychodzi trudniej niż od najlepszego kryminału. Wyrażam wielką
wdzięczność dla doktora Chaberka, że zdecydował się popełnić tę krytyczną pracę
naukową – to wspaniała, wyjątkowa, godna polecenia pozycja!