Remigiusz Mróz – Kasacja
(Czwarta Strona, 2015)
Autor powinien chwycić egzemplarz
własnej powieści w zęby i pognać na złamanie karku do stacji TVN. Jest to
bowiem historia pisana prawdziwie żenującym, nienaturalnym językiem (wezbrany
potok kolokwializmów, slangu i najzupełniej zbędnych wulgaryzmów) i z
postaciami sztuczniejszymi niż szczęka stulatki, toteż stacja najwyższego
stopnia propagandy (historycy przyznają, że w manipulacjach zawstydziliby nawet
Goebbelsa) i lśniącego plastiku mogłaby z powodzeniem zrobić z tego kolejną produkcję
telewizyjną z wyjątkowo słabymi aktorami i pozbawionym nawet cienia
autentyczności scenariuszem.
Wyobraźcie sobie, że jakiś
zagraniczny pisarz osadza akcję powieści w Polsce, nadaje postaciom, statystycznym
Polakom, nazwiska Matejko, Kościuszko i Piłsudzki, po czym każe im ustawicznie
jeść korniszony i cytować raz po raz Mickiewicza. Podobnie żałośnie prezentuje
się ów thriller adwokacki, przy którym nie potrafiłam nie wykrzywiać ust z
nadmiaru niesmaku. Zastanawiam się, czy autor otarł się w jakikolwiek sposób o
kancelarię prawną, bo to, w jaki sposób ją opisuje, sprawia, że Superman
podszywający się pod przeciętnego dziennikarza wydał mi się postacią nadzwyczaj
wiarygodną. Gdyby wydawca miał choć krztynę uczciwości, mógłby zareklamować tę historię
hasłem: „Keep calm and odrealnij
się!”. Co prawda niejaka Katarzyna Bonda głosi nam na okładce, że jest to jazda
bez trzymanki, ale nie sądziłam, że – przy jednoczesnym porównywaniu tytułu do
książek Grishama na odwrocie - w jakikolwiek sposób może to oznaczać kompletne
oderwanie fabuły od rzeczywistości. I
jeszcze te dialogi - domyślam się, że miały być w założeniu zabawne, luzackie i
przydawać dwóm tekturom robiących za głównych bohaterów charakteru. Tylko że,
drogi autorze, wulgarność (i momentami czysta obrzydliwość) nie jest
substytutem humoru, a postać mówiąca na swój temat w trzeciej osobie nie
zdobywa szczytów niewymuszonej wiarygodności. Miałam serdecznie dość już po 50
stronach.
Na 149. stronie główna bohaterka
nazwała Wojewódzkiego królem TVN-u. I zaczęłam się zastanawiać, czy autor
czasem specjalnie nie trzyma poziomu żenady, ponieważ autentycznie liczy na to,
co doradzałam mu w pierwszych słowach tej notki, a co jako pierwsze przyszło mi
na myśl po zaledwie kilku stronach książki. Chyba że… Nie, nie wiem, co gorsze
– specjalne zaniżanie poziomu czy autentyczny zachwyt dla tej pożałowania
godnej stacji, który tłumaczyłby po części plastikowy prymitywizm „Kasacji”.
Powinnam coś napisać o fabule,
ale, niestety, jest tak głupia, że próba objęcia umysłem wszystkich jej
niedorzeczności potrafi ścisnąć żołądek. Sami odpowiedzcie sobie na pytanie,
jak ciężko pogruchotany umysłowo musiałby być człowiek, by z własnej woli, w
stanie całkowitej bezbronności, stawać twarzą w twarz z czystej wody gangsterem,
którego goryl omal nie zabił naszego towarzysza, bo taką radochę sprawiało mu
pranie go po głowie w ramach nakłaniania do współpracy (na którą ten już się
zgodził). Według autora taka demencja cechować musi genialną panią adwokat. Tak
genialną, że parokrotnie, bez wyraźnego powodu, prowokuje owego goryla, by jej
przyłożył! Że nie wspomnę o narażaniu (i to bez cienia wahania!) najbliższej rodziny w imię klienta,
całkowicie obcego człowieka, który przypuszczalnie jest psychopatą! Czy
naprawdę jakikolwiek redaktor czytał to przed wydaniem? Może chociaż ten urywek
o więźniu, który podczas widzeń mruga… alfabetem Morse’a? Mruga i wymruguje
imię i nazwisko. A oprócz tego „Jestem niewinny” i inne wiadomości, łącznie z
adresem.
Ja nie żartuję! To jest naprawdę
aż tak okropne!
Intryga… Intryga to coś tak
naciąganego i niewiarygodnego, że zaczęłam się zastanawiać, czy pan Mróz w
ogóle żyje w Polsce. W kraju, gdzie sąd ani policja nie są w stanie ustalić,
kto wybudował asfaltową drogę na prywatnej posesji, a świadectwo żony, która
widziała, jak zabija się jej męża, uznaje się za mało istotne! A jeżeli żyje,
to powinien przestrzec czytelnika, że „Kasacja” dzieje się na innej planecie, w
bardzo, ale to bardzo odległej galaktyce!
Dno! Żenada! Idiotyzm! Nigdy nie
odżałuję dnia, który zmarnowałam na zdzierżenie tej szmiry! Omijać szerokim
łukiem!