sobota, 24 lutego 2018

Błękitny zamek


L.M. Montgomery – Błękitny zamek
(Nasza Księgarnia, Warszawa 1988)

Joanna jest brzydką starą panną, której nikt nigdy nie kochał, nawet matka. Na szczęście lekarz stwierdził u niej ciężką chorobę serca, dając jej najwyżej rok życia, co oczywiście znaczy, że jej dni staną się odtąd piękniejsze niż w bajce.

Największą wadą powieści jest tragiczna przewidywalność. Joannę podtrzymują na duchu książki pisane przez skrywającego się przed światem, tajemniczego pisarza, o którym nikt nic nie wie. W okolicy żyje młody mężczyzna, Edward, o którym wszyscy sądzą, że jest łajdakiem ze zbójecką przeszłością. Rodzina Joanny wierzy w lecznice właściwości mikstur Redferna. Spodziewająca się rychłej śmierci Joanna wychodzi za Edwarda. Jaki może być inny wynik dodania tych składników, skoro wiemy, że autorką jest Montgomery?

1 – Edward wcale nie jest łajdakiem, tylko szlachetnym dżentelmenem mizantropem.
2  –  Edward jest ukochanym pisarzem Joanny.
3 – Edward jest synem Redferna, a tym samym multimilionerem.
W dodatku diagnoza serca była fałszywa, ale to tak oczywiste, że aż żal pisać…


Jednak mimo tak żałosnego rozwiązania fabuły, mogę się w ciemno założyć, że książka jest o wiele zgrabniej napisana niż dowolny nowy romans wydany w ostatnich miesiącach, zwłaszcza jeśli idzie o polskie pisarki. Czyta się łatwo, prosto i przyjemnie. I zawsze miłe są te scenki, gdy ktoś wygarnia snobistycznej rodzince bez serca.