Jean Raspail – Sire
(Klub Książki Katolickiej, Dębogóra 2006)
Ta powieść jest strukturalnym klonem „Pierścienia rybaka” – tu
też mamy potomka „świętej linii” i wędrówkę pełną cudów, którą autor
wykorzystuje, by przypomnieć zapomniane przez ogół fakty historyczne. Tym razem
idzie o obrzydliwości Rewolucji Francuskiej, których nie pamiętałam z lektury
polecanej przeze mnie książki „Kłamstwo Bastylii” (widać francuskie brudy
tego okresu są liczniejsze niż mogłoby się zdawać). Te fakty stanowią dla
mnie największą wartość lektury.
Mam natomiast mieszane uczucia, co do czci, z jaką autor traktuje
monarchię francuską – wydaje się wręcz, że taki np. Ludwik Święty nie czynił
cudów dlatego, że był święty, ale jedynie dlatego, że był królem. Królewska
krew urasta tu niemal do tej samej świętości – jeśli nie momentami większej –
co Kościół katolicki (o nienaruszalnej świętości którego, pomimo najgorszej
nawet grzeszności jego członków, Bóg pouczał św. Katarzynę w objawieniach
spisanych w „Dialogu o Opatrzności Bożej”).
Być może jestem tu trochę niesprawiedliwa – w końcu Francja
stoczyła się z pozycji Pierwszej Córy Kościoła do rozkładającego się moralnie
trupa (widzieliście, że zakazano tam puszczania spotów, w których pokazywano
szczęśliwych ludzi z zespołem Downa, przekonujących, że warto się odważyć
podjąć trud wychowania dzieci z zaburzeniami?) i być może mamy tu po prostu do
czynienia ze złamanym serca pisarza i głębokim krzykiem cierpienia.