poniedziałek, 20 grudnia 2010

Grudki kadzidła


W ostatnim wpisie tego roku chciałam przedstawić jakąś książkę absolutnie wyjątkową. A taką jest dla mnie zbiór czterowierszy religijnych "Grudki kadzidła" - niezwykły przykład poezji porażający głębią, a zarazem zwięzłością; mądrością, doświadczaniem i przeświadczeniem wiary, a jednocześnie prostotą wyrazu i doskonałym wyczuciem języka.

W czterowierszach Obertyńskiej codzienność urasta do najenigmantyczniejszych głębokości mistyki, a samo doświadczenie wiary jest niesłychanie namacalne i uderzające trafnością doboru słów, adekwatnością przepastnej treści do prostoty formy, jaką się to duchowe doznanie, czy też duchową wiedzę, znajomość rzeczy, poczucie sedna przekazuje. To intymne rozmowy stworzenia ze Stwórcą pełne zdumienia istnieniem, światem, złem, cierpieniem; wysiłek duszy, by zmienić swe własne postrzeganie na postrzeganie boskie; westchnienia nad ciężarem materii, z głębi której przemawia duch...

Niesamowity, piękny zbiorek, pozycja, którą z dumą stawiam na honorowym miejscu mej domowej biblioteczki i którą z serca gorąco polecam.

"Ty, co słońca w systemy zgarniasz i rozmiatasz,
co oddechem nadymasz gwiezdną głąb wszechświata,
jeszcze w Swojej dobroci czas znajdujesz na to,
by w naszych trosk znikomość wnikać włoskowato!!"

czwartek, 9 grudnia 2010

Zła wiadomość dla bibliofilów



Książki już teraz kosztują majątek, a od przyszłego roku ich ceny pójdą jeszcze w górę!

Jestem wzburzona. Miałam okazję potrzymać w dłoni najnowszą książkę Sapkowskiego - w ogóle mnie nie interesuje ten tytuł, ale nie mogłam się nadziwić, jak taka malutka, cieniutka książeczka może kosztować ponad trzydzieści złotych!

A jednak! - gdy patrzę po książkach z mojej rosnącej listy życzeń, trzydzieści złotych staje się minimalną ceną za tytuł. Lista się wydłuża, a ja nie mogę nic z niej wykreślić!

Biblioteki nic tu nie pomogą, bo te lokalne (jak moja) przodują w kupowaniu bestsellerów o jakości niemal równie żenującej jak ich treść. Nie ma mowy o lekturze wymagającej użycia intelektu. A jeśli nawet zdarzy się jakiś rodzynek - zbiorowa praca naukowa w twardej oprawie czy jakiś leksykon, są one dostępne jedynie na miejscu, w czytelni.

Nie wspomnę już o tym, że bibliofil jak ja chce mieć osobisty kontakt z książką - chce ją mieć na własność, żeby jej efektywnie używać, obcować z nią, zaznaczać na niej swą obecność i pozostawiać ślad tego, co w tej książce odnalazł. Dochodzi do tego praca twórcza - możliwość wracania po latach do potrzebnych cytatów, które się kiedyś zaznaczyło, do fragmentów, o których już się zapomniało, czerpanie z książek jako z materiałów źródłowych... Nie uśmiecha mi się płacić za ksero. (i niby gdzie miałabym trzymać taką stertę papieru! Już nie mówiąc o tym, że musiałabym zacząć to wszystko jakoś katalogować w segregatorach czy teczkach, by jakkolwiek się w tym połapać!) Do niedawna, kiedy nie miałam komputera, spisywałam co lepsze cytaty ręcznie, malusieńkim pismem w grubym notatniku, ale podobne wyjście przypomina momentami katorgę. Teraz czasem zapiszę coś na komputerze, ale to też nie jest rozwiązanie.

Co prawda mówi się, że książki są za drogie, ale szybko odwraca się uwagę innymi kwestiami, które rzekomo wpływają na fakt, iż Polacy coraz mniej czytają. A ja mówię - nie odwracajcie uwagi mediami elektronicznymi czy innymi wykrętami! Książki są stanowczo za drogie! Koniec kropka! Przeciętnego Polaka nie stać na nie! Dopóki tego problemu się nie rozwiąże, wszystko inne będzie tylko nieistotne i nie warte, by się temu bliżej przyjrzeć!


 ---
Ostatnio więcej gram niż czytam (kolejka gier). Udało mi się jednak kupić kilka używanych kryminałów Gardnera: "Sprawę szantażowanego męża", "Sprawę przełożonego morderstwa", "Sprawę podzielonego domu", "Sprawę zakochanej ciotki", "Sprawę fałszywego obrazu" i "Sprawę świetlistych śladów". Przy okazji przeczytałam powtórnie "Sprawę lodowatych dłoni".