Czytam sobie właśnie nowe wydanie
powieści Maupassanta, które ze względu na hollywoodzką ekranizację nie tylko
straszy niejakim Pattinsonem na okładce (który tak się nadaje do tej roli, jak
ja na linoskoczka), ale też – podążając za polskim wydaniem filmu - niemile
zgrzyta bezsensownym tytułem: zamiast „Bel Ami” otrzymujemy bowiem koszmarek w
postaci „Uwodziciela. Bel Ami”. Co daje mi pretekst do spisania krótkiej notki
na temat tłumaczeń tytułów.
Najpierw rozprawmy się z samą
powieścią. „Bel Ami” oznacza „Piękny Przyjaciel” i tak powinniśmy tłumaczyć ten
tytuł. Ponieważ jednak, przyznaję, nie brzmi to zbyt naturalnie (a pada w
książce całkiem często), nie dziwi mnie, że stare wydania polskie wychodziły
bez tłumaczenia jako „Bel Ami” właśnie. Co prawda nie wiem, czy w tamtych wydaniach przetłumaczono
ów przydomek w samym tekście, ale osobiście pozostawiłabym go bez tłumaczenia (sugerując się zwiastunem, widzę, że tak najwyraźniej postąpili twórcy filmu, co ma swój urok),
dając jedynie przypis w pierwszym miejscu, w którym przezwisko owo pada.
W najnowszym wydaniu „Bel Ami”
przetłumaczono jako „Piękny Pan”. Co nie jest samo w sobie złe, bo z pewnością
brzmi to lepiej po polsku, gdy pada z ust wielu postaci różnej płci i wieku.
Idiotyzmem jest jednak nie zmieniać w takiej sytuacji tytułu na owego „Pięknego
Pana”.
Reguła co do tłumaczenia tytułów
jest banalnie prosta – tytuł pozostawiamy bez tłumaczenia, jeśli jest on
zapisany w innym języku niż rodzimy język autora. Więc jeśli ja jako Polka
wydałabym książkę o tytule: „Once upon a time”, to tłumacze obcojęzyczni
powinni pozostawić ów tytuł bez zmian.
Wyjątkami są zwroty utarte i
powszechnie znane. Przykładowo: nawet jeżeli autor byłby Francuzem, polski
tłumacz nie potrzebowałby szukać odpowiednika słów hipotetycznego tytułu „Faux
pas”.
Wyjątki mogą dotyczyć też samej
estetyki. Ponieważ dosłowne tłumaczenie przydomka „Bel Ami” nie miałoby tej
naturalności, z jaką zwracają się do bohatera inne postaci, można w podobnym
przypadku przymknąć oko i pozostawić zwrot (a zatem i tytuł) bez zmian.
Najgorzej, gdy tłumacz chce
myśleć za czytelnika – tak było na przykład przy tłumaczeniu powieści Endo pt.
„Szaleniec”, gdzie tłumacz – uważając chyba czytelników za niezbyt
rozgarniętych i mało wrażliwych na treść książki – niepotrzebnie dodał do
tytułu znak zapytania, co razi równi mocno jak zupełnie psujący odbiór i
bezsensowny „Uwodziciel. Bel Ami”.