czwartek, 3 grudnia 2015

Zabawy z prawem autorskim


Ryszard Markiewicz – Zabawy z prawem autorskim
(Wolters Kluwer, 2015)

Autor postanowił przedstawić problemy związane z prawem autorskim na wizualnych przykładach pokroju rzeźby wykonanej na podstawie zdjęcia czy kubka z autentycznym znaczkiem pocztowym. Pomysł zacny. Wykonanie dużo gorsze. Nieduża objętościowa książka, której cena okładkowa wynosi 99 złotych, pozostawia u nabywcy niezbyt miłe wrażenia. Dlaczego?

Już na stronie 31 bije po oczach (ze względu na fakt, iż tekst znajduje się tuż nad zdjęciem) „wrażanie” zamiast „wrażenie”. Są też inne literówki (pamiętam „elemnt”), brak przecinków a nawet (przynajmniej raz) niewłaściwie słowo. Jednym słowem – korekta nie przysiadła fałdów. Co niestety powiedzieć należy również o redakcji.

Wywody autora są chaotyczne, mało klarowne i dość niekonsekwentne (co nawet sam przyznał!). Co oczywiście może się przydarzyć, natomiast czemu nie panuje nad tym redaktor (i za co wziął pieniądze), nie mam zielonego pojęcia. Pozwoliłam sobie ułożyć ciąg fikcyjnych zdań, który dobrze uwydatnia podstawowe bolączki tekstu: „Był proces X kontra Y. A ja powiedziałbym nie. Chociaż tak”. Problem w tym, że autor niespecjalnie kwapi się powiedzieć nam, czego dany proces dokładnie dotyczył, jak się zakończył, a jego własny sposób wyrażania jest pokrętny i nieraz człowiek może zgubić sedno zdania, gdy dochodzi do obierania konkretnego stanowiska w sprawie. Kiedy oglądam „Katastrofy w przestworzach” albo inny dokument, po jego zakończeniu potrafię powtórzyć cały przebieg opisywanego zdarzenia, a nawet komentarze narratora czy ekspertów. Tutaj ledwo mogę sobie przypomnieć, o co chodziło, a opinii autora nie jestem w stanie nawet mgliście odtworzyć. Rzecz nie leży w żadnym razie w trudności tematu, lecz w braku wyrazistości tekstu.

Na koniec dodam, że okładka sprawia wrażenie (zwłaszcza w dotyku), jakby ktoś ukradł z niej obwolutę. Oj, drogo wydawca liczy sobie za tak niedorobiony produkt, który stanowczo zbyt prędko pojechał do drukarni.