Ryszard
Markiewicz – Zabawy z prawem autorskim
(Wolters Kluwer,
2015)
Autor postanowił
przedstawić problemy związane z prawem autorskim na wizualnych przykładach
pokroju rzeźby wykonanej na podstawie zdjęcia czy kubka z autentycznym
znaczkiem pocztowym. Pomysł zacny. Wykonanie dużo gorsze. Nieduża objętościowa
książka, której cena okładkowa wynosi 99 złotych, pozostawia u nabywcy niezbyt
miłe wrażenia. Dlaczego?
Już na stronie
31 bije po oczach (ze względu na fakt, iż tekst znajduje się tuż nad zdjęciem)
„wrażanie” zamiast „wrażenie”. Są też inne literówki (pamiętam „elemnt”), brak
przecinków a nawet (przynajmniej raz) niewłaściwie słowo. Jednym słowem –
korekta nie przysiadła fałdów. Co niestety powiedzieć należy również o
redakcji.
Wywody autora są
chaotyczne, mało klarowne i dość niekonsekwentne (co nawet sam przyznał!). Co
oczywiście może się przydarzyć, natomiast czemu nie panuje nad tym redaktor (i
za co wziął pieniądze), nie mam zielonego pojęcia. Pozwoliłam sobie ułożyć ciąg
fikcyjnych zdań, który dobrze uwydatnia podstawowe bolączki tekstu: „Był proces
X kontra Y. A ja powiedziałbym nie. Chociaż tak”. Problem w tym, że autor
niespecjalnie kwapi się powiedzieć nam, czego dany proces dokładnie dotyczył,
jak się zakończył, a jego własny sposób wyrażania jest pokrętny i nieraz
człowiek może zgubić sedno zdania, gdy dochodzi do obierania konkretnego
stanowiska w sprawie. Kiedy oglądam „Katastrofy w przestworzach” albo inny
dokument, po jego zakończeniu potrafię powtórzyć cały przebieg opisywanego
zdarzenia, a nawet komentarze narratora czy ekspertów. Tutaj ledwo mogę sobie
przypomnieć, o co chodziło, a opinii autora nie jestem w stanie nawet mgliście
odtworzyć. Rzecz nie leży w żadnym razie w trudności tematu, lecz w braku
wyrazistości tekstu.
Na koniec dodam,
że okładka sprawia wrażenie (zwłaszcza w dotyku), jakby ktoś ukradł z niej
obwolutę. Oj, drogo wydawca liczy sobie za tak niedorobiony produkt, który
stanowczo zbyt prędko pojechał do drukarni.