wtorek, 3 lipca 2012

Wiele ścieżek na różne szczyty


„Ilekroć spojrzę na wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa, myślę o głębokiej różnicy dzielącej chrześcijaństwo od buddyzmu. Na Zachodzie podkreśla się silnie osobowe Ja. Na Wschodzie nie ma żadnego Ja [...] W buddyzmie potrzebujemy jedynie oświecenia, a nie Ukrzyżowanego [...] Buddyzm wyjaśnia, że od samego początku nie ma żadnego Ja, które miałoby być ukrzyżowane”.
(D.T. Suzuki)

"Dopóki ktoś zbawia się tylko w swej jaźni, dopóty nie może dać światu ani miłości, ani cierpienia, nie ma z nim do czynienia. [...] Tylko wtedy, gdy kochamy świat prawdziwy, który nigdy nie chce dać się usunąć - i kiedy naprawdę kochamy go w całej grozie - mamy odwagę objąć go ramionami naszego ducha i nasze dłonie spotykają dłonie, które go trzymają".

(M. Buber)



Andrzej Siemieniewski – Wiele ścieżek na różne szczyty. Mistyka religii

„Czy duchowy mistrz wprowadzający w tajniki mistyki może być w równym stopniu Buddą i Jezusem, Zaratustrą i Mahometem? Czy może twierdzić, że wszystkie mistyczne drogi i tak zaprowadzą na tę samą górę? Czy też może różne mistyczne ścieżki prowadzą w rozbieżne strony, a wędrowcy postawią w końcu swoje stopy na całkiem różnych szczytach?”

Czasem zdarzyło mi się natrafić w Internecie chociażby na tapety, które upstrzone symbolami wszystkich wielkich religii niby tandetnymi logami firm, przekazywały hasło przewodnie: „Bóg jest zbyt wielki, by pomieściła go jedna religia”. Nierzadko natknęłam się też na twierdzenie, że wszystkie religie są równe – w znaczeniu: „wszystkie są równie prawdziwe” (nawet satanizm!) tudzież że: „wszystkie w zasadzie głoszą to samo”. Uważam, że trzeba naprawdę w bardzo ograniczonym stopniu używać intelektu, by móc wysnuć podobne brednie.

Gdybym była bogata, kazałabym przygotować wielki banner – z lewej strony uśmiechnięty, rozpływający się w błogości wizerunek Buddy, z prawej – wrzeszczący w agonii, rozrywany na krzyżu krwawy ludzki strzęp. A niżej napis: „Naprawdę twierdzisz, że głoszą to samo?”.

Celem plakatu nie byłoby przekonywanie ludzi do jednej czy drugiej religii, ale wymuszenie na nich tego zapomnianego ludzkiego odruchu zwanego myśleniem. Trzeźwym myśleniem i logiką.

Brak myślenia powoduje to złudne uczucie, że nie tylko więcej religie łączy niż dzieli, ale też że wybór religii jest czymś równie nieistotnym jak wybór dania w restauracji (że przypomnę Dalajlamę). Prowadzi to do ogłupiających prób łączenia odmiennie różnych religii a tym samym przekłamywania ich – z tym, że zwykle dzieje się to na szkodę chrześcijaństwa, praktycznie nigdy na szkodę innych religii. Wielu bowiem mistrzów buddyjskich czy nawet duchownych chrześcijańskich zaczyna tak interpretować Biblię, aby wyprowadzić z niej z góry założone wnioski. Osobiście nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by za pomocą sutr buddyjskich wskazywać, że buddowie przewidzieli Mesjasza czy zesłanie Koranu, ale dla wielu buddystów nie stanowi problemu wykazywanie, że cała cywilizacja zachodnia stanowczo myli się, odczytując Biblię. I stąd dowiadujemy się, że Jezus wcale nie powiedział tego, co powiedział, że zamiast odkupienia głosił nirwanę, a miast uzdrawiania, dawał ludziom oświecenie, zaś Maryja zawdzięcza „przebudzenie” sztuce odprzedmiotowiającej medytacji (!!!). Tymczasem: „jakkolwiek mało prawdopodobne może się to wydać komuś zafascynowanemu kategoriami buddyjskiej mistyki, Ewangelia ewidentnie opisuje osobę, dla której upragnionym doświadczeniem religijnym jest cud uzdrowienia, a nie oświecenie. (...) Każdy ma oczywiście prawo, aby nie widzieć w pragnieniu cudu pożytku dla duchowego wzrastania, ale nie można uważać, że do Jezusa ściągano z okolicznych miast i wsi, aby zaspokoić typowo buddyjskie pragnienie „oświecenia". Wszystko wskazuje na to, że ściągano do Niego, aby doświadczyć cudów i wysłuchać Dobrej Nowiny o Królestwie”.

Tzw. synkretyzm religijny ma doprowadzić do zunifikowana wszystkich wielkich religii, lecz w rzeczywistości jego celem jest rozmycie i zniszczenie chrześcijaństwa przez zastąpienie go „duchowością Wschodu”. Próby łączenia religii rozdzielonych przepaścią kończą się bowiem tym, że to nie Budda odkrywa Boga osobowego działającego w historii ludzkości, lecz Jezus zaczyna być utożsamiany z buddyjską Pustką bądź jakimś rodzajem duchowej energii kosmosu. Okazuje się wówczas, że Jezus nie był Synem Bożym, lecz nauczycielem medytacji, guru, oświeconym, zaś podstawowe pojęcia chrześcijaństwa – grzech i odkupienie, spotkanie z Osobą, dialog, muszą zostać bezwzględnie wyeliminowane. Oczywiście masa rodzących się pytań musi w tym miejscu zostać zignorowana, jeżeli chcemy zatuszować fakt istnienia nieprzekraczalnej przepaści. 

Jedno z takich pytań może brzmieć tak: dlaczego Jezus nie uczył technik oczyszczania jaźni i wchłaniania energii kosmosu, tylko modlitwy Ojcze nasz i mówił: „proście a otrzymacie”? Inne: po co dobrowolnie umierał na krzyżu, skoro cierpienie jest samym złem i nie ma mocy zbawczej? Albo: czemu Biblia podkreśla, że każdy z nas jest osobiście „utkany” przez Boga w łonach matek, że każdy dostanie absolutnie własne, wyróżniające imię (tzn. że każdy jest absolutnie wyjątkowy), skoro nie istnieje trwałe, wyjątkowe i unikatowe „Ja”, które może spotkać się z miłującym go wiecznym „Ty”?

Z zagadnieniem tym łączy się rozmydlanie pojęcia „mistyki”, które choć wywodziło się z chrześcijaństwa i przez 1000 lat oznaczało po prostu zjednoczenie w miłości z Jezusem Chrystustem (ale nie hindusko-buddyjskie „roztopienie” prowadzące do utraty „ego”!), dziś rozumiane jest co najwyżej jako przeżycie duchowe, nieokreśloną duchowość bądź „religię” w ogóle. „Określenie mistyczny ma swoją historię: w ciągu wielu wieków rozumiano je w Europie jako odnoszące się w bezpośredni sposób jedynie do przeżyć chrześcijan, przynajmniej niektórych, nazywanych właśnie wtedy „mistykami". Natomiast na przełomie XVIII i XIX wieku pojęcie to stało się bardziej mgliste i zaczęło być stosowane do doświadczeń najróżniejszych religii, nie tylko chrześcijańskiej. Jeszcze później pojawiła się linia myślenia zasadniczo odrzucająca mistycyzm jako zdecydowanie niechrześcijańskie podejście do wiary”.

W tym odrzuceniu dawnego pojęcia „mistyki” zawiera się też problem ignorowania zła samego w sobie. Nawet bowiem jeżeli tradycje religijne znają „mistykę zła”, to współcześni zwolennicy synkretyzmu zdają się wręcz świadomie ignorować ten fakt. „Pamiętać trzeba, że pojęcie „mistyki" niekoniecznie obejmuje tylko to, co należy ocenić pozytywnie. Pewną specyficzną, choć rzadko rozważaną w teologii formą mistyki, jest mistycyzm okultystyczny lub wręcz satanistyczny”. William Johnston napisał: "Tak wielu poszukujących, błąkając się po mistycyzmie azjatyckim albo po doświadczeniach narkotycznych i okultystycznych, ma wielkie oświecenia i piękne wizje. I lubią opowiadać o tym przyjaciołom albo pisywać artykuły do tygodników. Niech wezmą więc pod staranną uwagę, że Jezus miał wielkie oświecenie [na pustyni] spowodowane przez Szatana. Niech rozważą, że droga mistyczna jest pełna niebezpieczeństw i że jej rozeznawanie ma pierwszorzędne znaczenie. (...) Wyjątkowa cecha mistyki judeochrześcijańskiej polega na tym, że człowiek nawet na szczycie życia mistycznego, kiedy dotyka swego prawdziwego «Ja», jest wciąż zdolny do zła, i to do największego zła. Niczego takiego nie widzę ani w hinduizmie, ani w buddyzmie". Siemieniewski dodaje: „Chrześcijanie (a także Żydzi) nigdy nie uważali, że mistyka jest celem wiary, że mistyczne przeżycie samo w sobie tożsame jest ze zbawieniem albo że zbawienie gwarantuje. Mistyczne szczyty są wielką możliwością otwarcia się na duchowe dobro pochodzące od Boga, ale są także kulminacją możliwości otwarcia się na największe zło: największe - gdyż właśnie duchowe."

Gorąco zachęcam do zapoznania się z książką biskupa Siemieniewskiego – zwłaszcza, że udostępniono ją w sieci zupełnie za darmo.


Podglądanie Wszechświata



Michał Heller - Podglądanie Wszechświata
(Znak, 2011)

Czasami po zakupie książki, człowiek doświadcza nad wyraz przykrego rozczarowania. Tak było z nędznymi wymysłami Picoult, z porażającą nudą Gaimana, a ostatnio z równie nieatrakcyjnymi „Rakietowymi szlakami”. Do listy zakupowych pomyłek dołączam „Podglądanie wszechświata” Hellera.

Książka miała rzekomo ociekać ciekawostkami i zagadkami na temat kosmosu. Tymczasem jest ona bardzo zwięzłym, bardzo smętnym i nie wartym uwagi szkicem historycznym przedstawiającym dzieje kosmologii. Znacznie więcej naukowych ciekawostek znaleźć można w „wyznaniu ateisty” niż u księdza naukowca, u którego - co gorsza – wyczuwa się jakiś zupełnie niechrześcijański ton. Nie kupiłam jednak tej książki dla religii, a z chęci lepszego poznania faktów dotyczących badań kosmosu. I tutaj tytuł zawiódł mnie na całej linii.

Nie polecam!