Wydawnictwo Nasza Księgarnia
dotychczas kojarzyło mi się z książkami pokroju „Bracia Lwie Serce” albo „Ania z
Zielonego Wzgórza”. Toteż z wielkim zdumieniem słuchałam pierwszego rozdziału
audiobooka „Zaklęcie dla Cameleon”, w którym dowiadujemy się m.in. o magicznym
dzikim owsie, który – gdy podlewany jest męskim moczem – owocuje nimfą-wyszumką
(!): istotą o ciele kobiety, lecz pozbawioną jej mentalności, i o tym, jak
ojciec, jedynie ze względu na surową matkę, odradza synowi zabawianie się z podobnymi
stworzeniami. Gdyby odjąć całą magiczną otoczkę, porada ojca dla syna w książce
sprzedawanej jako literatura dla dzieci i młodzieży brzmi zatem tak: „Zabawa z nadmuchiwaną
gumową lalą nie może przynieść szkody, ale matka, sam wiesz, jest głupia i
konserwatywna”.
To było przestrzeżenie dla tych,
którzy mieli pomysł zrobić komuś sporo młodszemu prezent. A dlaczego
przestrzegam przed Xanthem pozostałych? Ponieważ książka jest przeraźliwie
nudna (nie przebrnęłabym przez nią, gdybym miała ją czytać a nie słuchać),
pozbawiona humoru, ciekawej intrygi czy interesującego bohatera.
Bink miał być (jak się zdaje) wzorowym
harcerzem, ale nawet przesadnie wzorowy harcerz mógłby mieć jakieś pozory głębi
i wzbudzić nieco sympatii. W rzeczywistości jest to postać pozbawiona
jakiegokolwiek charakteru, momentami zadziwiająco prymitywna (zastanawia się na
przykład, po co dziewczyna chciałaby zasłaniać się przed czyimś wzrokiem
podczas czynności fizjologicznych, skoro jest bardzo brzydka).
Na domiar złego malutka kraina
Xanth (mieszka tam jakieś 2000 ludzi) jest jednocześnie tak niewyobrażalnie
niebezpieczna (autor stanowczo przesadził z mnożeniem magicznych zagrożeń!) i tak niepojęcie nużąca (oto schemat większości rozdziałów - zagrożenie
tu, zagrożenie tam, zagrożenie siam, dłuuugie wywody Binka, jak uniknąć
zagrożeń i jak one faktycznie funkcjonują. Analizy sytuacji i możliwych
rozwiązań pojawiają się nawet w najbardziej dynamicznych momentach, typu walka
ze smokiem), że czytanie zakurzonego zielnika byłoby bardziej ekscytujące.
Szkoda, że autor ma czytelnika za idiotę, któremu trzeba wszystko wyjaśniać, długo,
szczegółowo i niespiesznie (na przykład to, dlaczego współwięzień, odpowiadając
na pytanie, czy wie, jak uciec, daje negatywną odpowiedź głosem, lecz pozytywną
gestem – No, rzeczywiście! To wymaga namysłu i analizy!).
Poza tym kto normalny uważałby za
śmieszne zdania: „Była istotą stworzoną do gw… miłości”, „Dziewczyna siedząca
naprzeciwko ciebie przy stole. Ta, której omal nie zgwałciłeś. I wcale ci się
nie dziwię”? I jeszcze o możliwości przemiany zwierząt w kobiety: „Jeżeli po
przemianie taka suka będzie wyglądała jak prawdziwa dziewczyna, to nie wypomnę
jej tego, kim wcześniej była. Bo w końcu niektóre babki to suki”. Żenujące.
Trzeba przyznać, że opis wydawcy
(i pewien urok okładki) mnie nabrał – spodziewałam się dobrej fantastyki z dużą
dawką ciętego humoru, a dostałam straszliwego, momentami iście żałosnego
gniota.
NIE POLECAM!