piątek, 27 kwietnia 2012

Don Camillo





 „- Wszystko w porządku, Panie Jezu, zrobiłem tak, jak mi podpowiedziałeś.
- Wspaniale, don Camillo, ale powiedz mi, czy sugerowałem ci również i to, żebyś go złapał za nogi i wrzucił do kanału?”

 I pomyśleć, że gdyby Guareschi omyłkowo nie wysłał swej krótkiej humoreski o proboszczu, wójcie i Chrystusie do innej gazety niż zamierzał, być może nie mielibyśmy cudownej serii o don Camillo.

Co jest najcudowniejsze w tych krótkich opowiastkach to to, że są one tak bardzo i na wskroś ludzkie – ludzki jest tytułowy proboszcz, który bije się czasem na pięści, kombinuje, pozwala, by wychodziła z niego złośliwa małpa i tracąc panowanie nad sobą, omal nie doprowadza do tragedii, ale który nigdy – nawet popełniając grzech – nie traci świadomości i rozeznania dobra i zła, i który w pełni rozumie sedno rzeczy. Ludzki jest wójt choleryk, tyran i komunista, który mimo szczerego oddania dla czerwonego absurdu, nie potrafi nie pomóc bliźniemu w potrzebie ani ostatecznie zerwać z Bogiem i Kościołem. Ludzki wreszcie jest sam Chrystus z  ołtarza, który dogłębnie rozumie (choć nie jest tym zachwycony), że czasem ludzie muszą dać sobie solennie po mordach, aby się pojednać i sobie dopomóc.

Humor i prawda o życiu - oto czym stoją opowiadania Guareschiego. Tym pierwszym można się autentycznie zachwycić i jeszcze długo po lekturze wspominać sobie zabawne sytuacje i potyczki słowne księdza z komunistami. W jednej z moich ulubionych scen proboszcz anonimowo wypisuje pod plakatem partii parę swych „luźnych myśli”, co prowadzi do tego, że następnego dnia miasteczko oblepione jest odpowiedzią takiej treści: „Niech nasz nieznany polemista przeciwnik zajmie się lepiej wykonywaniem obowiązków księdza!”. W innej scenie Chrystus zapytuje don Camilla, czy zamierza odpowiedzieć na złośliwy pamflet partii. Ksiądz rzecze: „Wszystko w rękach Boga”, co wywołuje szybką reakcję Jezusa, który odkrzykuje: „Jak w rękach Boga, skoro w kieszeni trzymasz brudnopis odpowiedzi?!”.

Nie wszystkie opowiadania to prozatorskie perełki – czasem melodramatyzm, nadmierny liryzm i patetyzm co poniektórych z trudem daje się przetrawić, inne przywodzą na myśl najsmętniejsze lektury szkolne pokroju „Naszej szkapy”, jeszcze inne rażą zbytnią przewidywalnością. Mnie osobiście bardzo przeszkadzało powracanie wątku odkrywania skarbów w malutkim kościółku don Camilla – a to jakaś drogocenna figura się tam znalazła, a to malowidło pod tynkiem, a to liczne sekrety czekały na odkrycie na strychu czy na dzwonnicy: czasami miało się wrażenie, że ten kościół postawiono na złocie i diamentach! Mimo wszystko seria stanowi tak orzeźwiającą i podbudowującą lekturę, treściwą i napisaną sprawną ręką człowieka zdolnego i wrażliwego, że można jej bardzo wiele wybaczyć. Dla mnie - bomba!

Evviva don Camillo!

Giovanni Guareschi – Don Camillo
(Pax, Warszawa 1990)

Giovanni Guareschi – Towarzysz don Camillo
(Pax - Palabra, Warszawa 1993)

Giovanni Guareschi – Ludziska
(Pax - Palabra, Warszawa 1993)

Giovanni Guareschi – Wiosna don Camilla
(Pax - Palabra, Warszawa 1995)

Giovanni Guareschi – Lato don Camilla
(Palabra, Budgoszcz1995)

Giovanni Guareschi – Jesień don Camilla
(Palabra, Budgoszcz 1995)

Giovanni Guareschi – Zima don Camilla
(Palabra, Warszawa 1996)

Giovanni Guareschi – Don Camillo i ludzkie kłopoty
(Palabra, Warszawa 1996)

Giovanni Guareschi – Blady wymoczek
(Pax, Warszawa 2009)

Giovanni Guareschi – Don Camillo i don Chichi
(Pax, Warszawa 2009)

Giovanni Guareschi – Ciao, don Camillo
(Pax, Warszawa 2011)



wtorek, 3 kwietnia 2012

Rysunek



Betty Edwards – Rysunek: odkryj talent dzięki prawej półkuli mózgu
(Aha!, Łódź 2006)

Jestem bardzo ostrożna wobec ludzi, którzy radzą rozwijać w sobie takie a siakie zdolności mózgu. A to dlatego, że zwykle zaczyna się od ćwiczeń pamięci czy świadomego śnienia, a kończy (jak to można stwierdzić choćby po „racjonalnych” grupach „miłośników samorozwoju”) na magii (zwłaszcza Huna i Reiki), samouzdrowianiu się oddechem i łączeniu z kosmosem w odmiennych stanach świadomości. Na szczęście, autorka omawianej tu książki nie odpływa w te niebezpieczne, ogłupiające rejony, choć jak większość ludzi Zachodu ma ciągoty do jakichś obszarów duchowości, których teoretycy zdają się - w jej mniemaniu - potwierdzać idee, w które święcie wierzy.

Już po tytule mogłam stwierdzić, że w książce znajdzie się jakiś cytat z mistrzów zen, i – jakżeby inaczej! – taki właśnie się znalazł. Bardzo nie lubię, gdy ludzie nie pojmujący o co chodzi w zen rzucają sobie podobnymi cytatami na prawo i lewo, bo zdają się akurat pasować do sytuacji (zresztą równie bezmyślnie, nagminnie często rzuca się zdaniami z Biblii). Gdyby pani Edwards naprawdę wczytała się w mistrzów zen, odkryłaby, że i rysowanie, i pisanie książek, i jakiekolwiek inne zajęcie, nie tylko artystyczne, są uważane w drodze zen za zbyteczne i niepotrzebne. Inne nieporozumienie ma miejsce przy wierszu Kiplinga o dwóch stronach głowy. Nie jestem specjalistką od literatury angielskiej, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Kipling pisał o twarzy i tyle głowy, a nie – jak życzyłaby sobie pani Edwards – o przeczuwaniu dwóch odmiennych w zadaniach półkulach mózgu (na litość Boską!). Wypisywanie tabelek z podziałem ról w teoriach ying i yang czy wymienianie paru sławnych leworęcznych osób, z których zdecydowana większość nie może służyć za jakikolwiek autorytet, wzbudzała we mnie chęć potrząśnięcia autorką i przestrzeżenia jej, żeby aż tak nie odpływała w przestrzenie i zjawiska, o których nie ma bladego pojęcia.

Wspomnę jeszcze na chwilę o „miłośnikach samorozwoju”, ponieważ coraz częściej poprzez takie społeczności przedziera się do nas chwytliwa teoria, jakoby coś takiego jak „talent” w ogóle nie istniało (nierzadko w odwołaniu właśnie do książki pani Edwards). Ludzie wspierający tego typu hipotezy twierdzą jakoby Mozart wcale nie miał talentu a był po prostu wdrażany od maleńkości przez ojca muzyka do tworzenia symfonii. I tu jest właśnie miejsce, gdzie ludzie ci czynią błąd w myśleniu – można bowiem wdrożyć siebie lub kogoś do pisania symfonii, owszem, ale absolutnie nikt nie wdroży siebie ani nikogo innego do płodzenia arcydzieł. Mam na myśli to, że zwolennicy podobnych teorii mylą „talent” z „umiejętnością”, czy też „zdolnością”. Zdolność można nabyć, talent jest zaś czymś nieuchwytnym, jakąś iskrą, która pozwala się realizować w ten a nie inny sposób. Możemy wszyscy ciężko się szkolić i poświęcać wszystkie nasze siły, by posiąść zdolność pisania symfonii, ale to ani trochę nie wpłynie na fakt, że mało który z nas napisze coś naprawdę porywającego i wspaniałego. Niesamowitość muzyki Bacha to nie tylko kwestia umiejętności – nieważne jak wielkich. To coś eterycznego, co przerasta samą li tylko zdolność i zdatność. Albo się to widzi, albo nie. Innymi słowy – talent i zdolność to dwie różne sprawy. Kiedy mówię, że wszyscy mogą pisać czy rysować, mam na myśli to, że każdy może posiąść zdolność czynienia tych rzeczy i pogłębiać je aż do mistrzostwa. Ale to wcale nie znaczy, że mamy w sobie to coś, co poprowadzi nas do stworzenia dzieła wiekopomnego. Dlatego słuszniej byłoby przetłumaczyć książkę pani Edwards (zgodnie z oryginałem) na: „Rysowanie prawą półkulą mózgu” lub zastąpić „odkryj talent” na „posiądź zdolność” – nie o talent bowiem tu idzie, lecz o sprawność, zdatność, możność, którą najlepiej przyrównać do umiejętności pisania.

Nie mogę się powstrzymać, by wskazać tutaj na zamieszczone w książce rysunki syna autorki. Człowiek ten niewątpliwie posiadł umiejętności rysunkowe, natomiast kompletnie nie ma talentu do rysowania autoportretów (i to chyba matczyna miłość przesłania autorce ten prosty fakt, że to nie nastrój jej syna decyduje o wyglądzie autoportretu, jak twierdzi, ale to jego brak talentu w tym względzie sprawia, że każdy z nich wygląda jak wizerunek całkowicie innego modela). Jego przykład dobrze ilustruje poruszany problem - wyuczenie się zdolności takich jak rysowanie czy pisanie jest niewątpliwie rzeczą wspaniałą, ale nikogo nie czyni ona Mozartem ołówka czy słowa.

Tak więc mamy do czynienia z książką, która ma nam pomóc posiąść zdolność (nie talent!) realistycznego rysowania. Podobnie bowiem jak w szachach, gdzie nie inteligencja, a zmysł obserwacji ma pierwszorzędne znaczenie, tak rysowanie opiera się na umiejętności patrzenia. Sęk w tym, że każda z naszych półkul „widzi” świat inaczej i w większości przypadków lewa półkula (werbalna, analityczna, kategoryzująca) dominuje nad prawą (analogiczną, nie kategoryzującą, poznającą niewerbalnie) i tłumi ją. Lewa półkula dąży do szybkiego rozpoznania i sklasyfikowania przedmiotu, dlatego męczy ją długa, szczegółowa obserwacja, która jest niezbędna w rysowaniu realistycznym. Gorzej, że lewa strona tak bardzo stara się dominować, że prędzej wywoła w nas frustrację i złość niż pozwoli prawej, lepiej przystosowanej do zadań „bezpojęciowych” (gdzie potrzebne jest bardziej wyczucie niż myślenie – jak w jeździe samochodem czy rowerem) podjąć problem. Potrzebne są więc nam takie ćwiczenia, przy których lewa półkula, nie mogąc analizować, klasyfikować i nazywać, wycofa się z działania.

„Czym jest rysowanie? Natychmiastowa odpowiedź brzmi: rysowanie to „kopiowanie” tego, co widzisz na płaszczyźnie obrazu”.

Cieszy mnie, że dzięki książce pani Edwards dowiedziałam się o istnieniu takich ćwiczeń jak rysunek konturowy czy rysowanie powierzchni negatywowych. Są to rzeczy niezwykle ciekawe same w sobie i bardzo pomocne w rozwijaniu „artystycznego widzenia” i koordynacji ręka-oko. Gorzej, że sam podręcznik jest dość niezręcznie napisany: autorka pisze zbyt rozwlekle, powtarza się, mało w nim pożądanej, technicznej klarowności i solidnej redaktorskiej ręki. Niekiedy autorka niepotrzebnie udziwnia i modyfikuje istniejące ćwiczenia – np. każąc rysować mi maluteńkie zmarszczki na dłoni zamiast samej dłoni ze zmarszczkami. Bezużytecznie zaśmieca też marginesy cytatami, które w zestawieniu z treścią danego rozdziału obrazują jej własne i całkowicie nam zbędne nadinterpretacje (jak wspomniany wiersz Kiplinga).

Przyznam, że książka miała dla mnie wartość informacyjną, natomiast jako produkt sam w sobie niczym specjalnie mnie nie zauroczyła. Zamiast trzymać się ściśle instrukcji autorki, wolę kierować się wskazówkami z sieci na temat danych ćwiczeń albo robić daną rzecz całkowicie po swojemu. Zabrakło mi tu też praktycznych porad i wskazówek, jakich czasem udzielają aspirujący bądź doświadczeni rysownicy bazujący na własnych doświadczeniach (typu: odwróć szkic na lewą stronę, by ocenić jego poprawność). Niemniej muszę przyznać, że w mrowiu poradników dotyczących rysowania – w większości bardzo lichych - pozycja wyróżnia się zdecydowanie na plus.

P.S. Zapomniałam skarcić panią Edwards za szerzenie powszechnych bredni, jakoby skrajna prawicowość prowadziła do faszyzmu. Trzecia Rzesza była pierwszym w świecie państwem socjalnym - zresztą NDSAP to przecież narodowy socjalizm.