John Verdon – Złe towarzystwo
(Otwarte, 2012)
Komercyjny
sukces „Wyliczanki” sprawił, że Verdon po prostu ubzdurał sobie, że musi coś
napisać i doić krowę, póki mleko daje, toteż dostajemy przegadane i
przekombinowane popłuczyny po pozbawionym uważnego redaktora debiucie, czyli „Shut your eyes tight”, nie wiedzieć czemu wydane u nas
jako „Złe towarzystwo”.
Pierwsze, co
rzuca się w oczy, to zwiększone natężenie przekleństw i to w niesmacznych,
obrzydliwych kombinacjach. Autor najwidoczniej uznał, że jeśli bohaterowie nie
są wulgarni i obleśni w mowie, to nie jest dorośle i mroczno.
Detektyw Gurney
nadal jest uznawany za wybitnego geniusza i nadal robi z siebie kompletnego
idiotę, przy czym największą jego winą jest tutaj zignorowanie najbardziej
podejrzanej ze wszystkich osób. Człowiek oczywiście łudzi się, że to
niemożliwe, że rozwiązanie byłoby zbyt oczywiste i czeka cierpliwie na
zaskakujący twist, lecz niestety…
Fabuła kiepska,
książka licha i nawet główny bohater zdaje się męczyć całą tą nieudaną powtórką
z rozrywki, zwieńczoną – jakżeby inaczej – szczęśliwym zakończeniem (strzał w
głowę bez żadnych konsekwencji!). A tłumacz najwyraźniej nie wie, co znaczy
słowo „osławiony”.
Nie polecam.