sobota, 26 czerwca 2010

Literatura "niższa" i mroczna + Misery


Horrory, straszne opowieści, historie z sadystycznymi wątkami były potrzebne człowiekowi od zarania dziejów (a mało to bestialskie okrucieństwa znaleźć można chociażby w mitach greckich? Apollo, bóg piękna i poezji, a sadysta jakich mało...). Jako kaleki duchowe jesteśmy przyciągani i fascynowani złem, zwyrodnieniem, anomaliami... I dobrze jeżeli uśmierzami tę naszą chorą, przyrodzoną ciekawość, będącą jedną z cech naszego kalectwa tylko historiami budzącymi dreszcz emocji, obrzydzenia czy wzburzenia. Czasem marzy mi się świat, w którym oglądalibyśmy brutalne filmy, czytali brutalne książki... i czuli ulgę wiedząc, że takie rzeczy mogą dziać się tylko i wyłącznie w świecie fikcji.

Horrory - książki, filmy i ogólnie wszystko, co należy do produktu masowego jest nam potrzebne i zawsze będę bronić pozycji, na które niektórzy patrzą z pogardą, tylko dla tego, że to nie ta sama klasa co Dostojewski. Kawał chleba ze smalcem to też nie ta klasa, co bażant po królewsku, a chipsy z plastikowej miski to nie wykwintny specjał na drogiej zastawie, ale czasem lepiej się napchać chipsami, choćby po to, by prawdziwie zatęsknić za prawdziwymi, godnymi ludzkiego podniebienia specjałami. To bardzo łatwo powiedzieć, że Dostojewski jest o wiele cenniejszy od jakiegoś tam taniego kryminału. Ale ja powiem jedno - potrzebuję zarówno Dostojewskiego, Goethego i Miltona, jak i tych kryminalików, potworków Lovecrafta czy - dajmy na to - komiksów z Garfieldem.

Ktoś mnie ostatnio spytał (apropos mojego własnego pisania) czy zadowoliłoby mnie, gdybym była tylko Kingiem (zapewne wynik rozczarowania fragmentem mojej prozy, który - z pewnego względów - przywiódł tej osobie na myśl Kinga, podczas gdy ona spodziewała się - nie wiedzieć czemu - geniuszu Prousta). Może to tylko moje przewrażliwienie, ale wyczułam w tym jakąś pogardę dla wszystkiego, co jest niższe od Prousta i nie sięgające jego głębi.

Tymczasem taki Lovecraft czy - dajmy na to - Agatha Christie nie są gorsi od Prousta! Są diametralnie inni! Noc nie jest gorsza od dnia, a ogień gorszy od wody! Są inne! Całkowicie inne! Rozumiem, że literatura wymaga podziału na literaturę wielką, klasyki i wszystko to, co nie może być nimi nazwane. Ale traktowanie literatury "niższej" jako gorszej jest nieporozumieniem. To jak zestawienie szlachetnej róży i pospolitej stokrotki. Jeden z tych kwiatów trzymasz w kryształowym wazonie, ale to z drugiego możesz splatać sobie wianki i wróżyć sobie z liczby płatków. Czasem potrzebne jest majestyczny wazon z różą i obcowanie z jej urzekającą fizycznością. Ale beztroskie, nie wymagające podobnej uwagi i natężenia świadomości rwanie stokrotek jest nie mniej, a może nawet i bardziej potrzebne.


*Stephen King - Misery
(Prószyński i S-ka, Warszawa 2004)

A co powiem o "Misery"?

Niewiele. To jedyna powieść Kinga, jaką przeczytałam. I nie zachęciła mnie ona ani trochę do zapoznania się z resztą dorobku jej twórcy.

W przeciwieństwie do miejscami śmiesznego, powtarzającego samego siebie i zasklepionego w swym własnym stylu Lovecrafta, u którego każde zdanie czytam z wielką przyjemnością (mimo monotematyczności, schematyczności, obsesji pewnych wątków), tekst Kinga musiałam rwać na części - przeskakiwać po nim wzrokiem, inaczej nie dałabym rady zdzierżyć całości. Nudził mnie. W szczególności zaś fragmenty powieści, którą tworzy główny bohater całej historii - opowieść o wymyślonej przez niego Misery, którą uwielbia znęcająca się nad nim, psychicznie chora pielęgniarka.

Na dzień dzisiejszy trudno mi zrozumieć wielką popularność Kinga (pomijając oczywisty fakt potrzeby mrocznych historii, których ludzka jaźń pożąda, i które ją stymulują - takie historie są potrzebne w każdej społeczności ludzkiej, nawet w głębokiej amazońskiej dżungli, gdzie nie ma bestsellorowych autorów, za to są opowiadacze i szamani, z których wielu wcale nie kryje przed białymi, jak wiele z ich magii to czysty - ale potrzebny jaźniom ich pobratymców, bo podniecający - spektakl).

Bo cóż mogę powiedzieć? Poprawny, ale niezbyt porywający styl. Momentami potrafiąca zaciekawić, ale niekoniecznie zaskakująca historia.

Stara wariatka znęca się nad nudnym facetem, którego więzi w domu.
...
I już. Nie mam pojęcia, co można by więcej dodać.

5=/10

piątek, 25 czerwca 2010

Kochanek Śmierci


Boris Akunin - Kochanek Śmierci
(Świat Książki, Warszawa 2004)


"Walet pikowy" był bardzo przyjemnym zaskoczeniem, chociaż prawdę miałby ten, kto określiłby go jako opowiastkę dla zabicia czasu opowiedzianą gawędziarskim tonem.
Brakowało mi i takich historii i tak swobodnej narracji.

"Dekorator" miał swoje zgrzyty. Nie tylko fabularne. Opowiadacz przestał się najwyraźniej tak angażować i trudno się było w jego historii zanurzyć. Zupełnie jak ze źle zrobionym dubbingiem, który psuje nam oglądanie filmu, nie pozwalając ani na chwilę zapomnieć, że to film właśnie.

W "Kochanku Śmierci" musiałam czasem skakać po tekście i omijać co poniektóre fragmenty. Gawędziarz narrator wydaje się już nieco zblazowany, a pewne rozwiązania fabularne sprawiają, że historia przedstawia książkę jedynie jako produkt, który z racji popularności autora po prostu musiał powstać, a nie opowieść, którą się komuś opowiada z samej przyjemności snucia historii.

Jako że te trzy książki powstawały właśnie w takiej kolejności, być może nie są to tylko moje subtelne odczucia, ale autor faktycznie traci serce do przekonywania nas do swoich opowieści. Gawędziarz snuje opowieść, ale podpiera przy tym głowę na łokciu i zdaje się ziewać od czasu do czasu.

Moje uczucia ochładza postać "detektywa" Fandorina łączącego tytuły. Niby nie jest doskonały, niby ma swoje wady, ale jakoś trudno mi się przejąć jego osobą. Jest wręcz nieznośny w swej przystojności, sile i nieustraszoności. Egoistyczny i skupiony na sobie Holmes wydaje mi się przy o nim o wiele barwniejszą postacią, choć u obu możnaby się doszukać wielu wspólnych cech.

Nie jest to zła książka, lecz trudno nią zachwycać.

Ocenę obniżam za nadmierny melodramatyzm.

6/10


Zaczęłam czytać "Kierunek 3001" - antologię opowiadań science-fiction, ale pierwsze strony były tak niestrawne, pozbawione polotu i zgrabnego stylu, że z rezygnacją oddałam książkę do biblioteki.

Ponieważ, jak zwykle, nie udało mi się znaleźć nic lekkiego a godnego uwagi (jestem zbyt przygnębiona na powrót do filozofii i teologii), z desperacji sięgnęłam po jeszcze kilka pozycji Akunina (na pewno nie będzie to gorsze od tych kilku książek o detektywie Monku, którego musiałam czytać z braku laku).

środa, 9 czerwca 2010

Wspaniałe bzdury i precle + Inkwizytor




Thrillery medyczne traktuję jako czytadła dla zabicia czasu. Są równie potrzebne jak filmy klasy "B", przy których można wyłączyć myślenie i poddać się efekciarskim, reżyserskim zagrywkom mającym przyprawić nas o dreszczyk emocji. W depresyjnej, szarej, ciężkiej codzienności takie produkcje, na których może i nie nadzwyczaj przyjemnie, ale bez irytacji "marnuje się" czas, są niezbędne jak chwile oddechu i bezładnego oderwania od rzeczywistości.

Zawsze będę zdania, że potrzebujemy całego wachlarza gatunków literackich dla naszej duchowej i umysłowej pożywki - zarówno wielkiej literatury, jak i najzwyklejszych głupot (co nie znaczy, że chodzi o książki głupie same w sobie!) - zarówno arcywielkiego i nudnego "Fausta" Goethego, jak i wspaniale, przepysznie wręcz beztroskich kryminałów Erle'a Stanleya Gardnera, a nawet niesamowicie i rozkosznie sentymentalnej i przesłodzonej (aż do bólu zębów) tudzież monotonnej Lucy Maud Montgomery, w której dawniej się zaczytywałam (i do której nadal mam wielki sentyment).

Właśnie po to - dla odłączania przeciążonego codziennością umysłu - potrzebne są nam filmy klasy B i książki pokroju "Inkwizytora". Żadnych zaskoczeń, żadnego wysiłku dla intelektu (niech poniesie nas narracja!) - banalna opowieść z dreszczykiem, potrzebna w tym czasie, w którym czujesz, że przeczytanie jeszcze jednej pozycji Dostojewskiego doprowadziłoby cię do nerwowego załamania.

Wiesz, że nic cię nie zaskoczy i nie zachwyci. Wiesz, że w gruncie rzeczy, nie jest to wcale godne większej uwagi. Ale wzdychasz z ulgą - jak dobrze, że literatura to nie tylko XIXwieczna Rosja i Proust!

Można jeść rybę fugu i czuć się jak śmietanka elit, ale potrzebne nam są też precle i najzwyklejsze solone paluszki.
A czasem nawet odgrzewany, nie do końca strawny i niezby pożywny kotlet.








Peter Clement - Inkwizytor
(Rebis, Poznań 2007)


A co do "Inkwizytora"...

Stawiam szóstkę zamiast przeznaczonej dla standardowych wyrobów siódemki, ponieważ wyjaśnienie idei morderstw i tożsamości zabójcy wydało mi się dziwnie naciągane.

Mam wrażenie, że Clement po prostu dostał od wydawcy zamówienie na kolejną książkę, zatem myślał,myślał, aż w końcu sklecił jakąś intrygę.

Solone paluszki, choć nieco gorszej jakości...

Jeśli ma się akurat ochotę...

Jednym słowem - thriller medyczny jakich wiele.

6/10



Atlas ptaków leśnych



Aleksander Haber - Atlas ptaków leśnych
(Państwowe wydawnictwo rolnicze i leśne, Warszawa 1961)

Gdybym miała sporządzić listę najlepszych książek, jakie kiedykolwiek wydano, bez wahania umieściłabym na niej "Atlas ptaków leśnych" Aleksandra Habera.

Znajdziemy tu najniezbędniejsze, zwięzłe informacje na temat poszczególnych ptaków żyjących w polskich lasach. Każdemu opisowi towarzyszy barwna ilustracją oswajającą oko z danym gatunkiem.

Schwytałam tę książkę ze sterty pozycji, które biblioteka mojego liceum przygotowała do wyrzucenia. Do dziś niezmiernie się cieszę, że udało mi się zdobyć coś tak cennego.

Nie wiem, czy druk tej niezwykle pożytecznej książki jest w ogóle wznawiany, ale jeśli nie, to z niezrozumiałych dla mnie względów pozbawia się czytelników czegoś niesłychanie godnego uwagi.



--- O ptakach nie na temat...

Mieszkam w pobliżu parku, w którym na małej przestrzeni gnieździ się zatrzęsienie ptaków. Często budzą mnie ich trele - niektóre zaczynają śpiewać nawet o trzeciej rano! Natknąć się tu można nie tylko na ptaki miejskie, ale też typowo leśne. Widywane są tu nawet okazy, które uciekły ludziom - po moim ogródku przechadzał się raz najprawdziwszy gwarek, udało nam się też z rodziną schwytać zagubioną cytrynowożółtą papużkę nierozłączkę. Obecnie jesteśmy blisko zaprzyjaźnieni z dwiema parkami synogarlic, które - co bardzo mnie cieszy - często relaksują się w naszym towarzystwie, ucinają sobie drzemki i spacerują wokół nas. Jedna z parek przyuczała swoje potomstwo, by przylatywały do nas i dopominały się ziarna. Z jednej strony było to wzruszające, z drugiej chyba niezbyt dobre - jeden z małych tak się nie bał, że nie płoszył się, nawet gdy niechcący go dotknęłam. Oby brak lęku przed ludźmi mu nie zaszkodził.


wtorek, 8 czerwca 2010

Mózg




Robin Cook - Mózg

(Rebis, 2004)


Standardowy thriller medyczny ze zbyt pośpiesznym zakończeniem. Mam wrażenie, że autor chciał jak najszybciej zakończyć książkę (może miał już jej dość?) - mógł się rozpisywać o przygotowaniach do operacji mózgu pacjentki, ale zakończenie jest u niego raptowne, gwałtowne i nawet narracyjnie samo siebie popędza, byleby tylko jak najszybciej zamknąć całą historię.


Ogólnie rzecz ujmując - dobre czytadło dla zabicia czasu, nic, czego nie można by się spodziewać.


6/10



sobota, 5 czerwca 2010

Dekorator





Boris Akunin - Dekorator
(Świat Książki, Warszawa 2003)


Okładka głosi: "Kryminał retro wysokiej próby. Pamięci wieku XIX, kiedy to literatura była wielka, wiara w postęp - bezgraniczna, a zbrodnie popełniano i wykrywano ze smakiem tudzież elegancją".

Nie ze wszystkim można się zgodzić. Opowieść o bestialskim mordercy - Kubie Rozpruwaczu, nigdy nie będzie elegancka, nieważne jak łagodnych słów się użyje. I rzeczywiście, ta powieść nie jest, z racji samego tematu, tak lekka i w dobrym tonie jak "Walet pikowy", którego miałam okazję przeczytać.

Dlaczego książki Akunina są tak popularne? Po pierwsze - są pisane prostym, przejrzystym językiem, zwięzłym, oszczędnym, stroniącym od dogłębnych analiz psychologicznych, analitycznych charakterystyk emocjonalnych i długich, tworzących liryczny nastrój opisów stylem. Po drugie - dbałość o język i lekkość narracji przy jednoczesnym umiejscowieniu akcji w XIX-wiecznej Moskwie wprowadza nostalgiczny nastrój i przypomina o wielkiej literaturze tamtych czasów. W rezultacie daje nam to lekkie, nieskomplikowane, zwięzłe w treści i formie kryminały, które ze względu na potrącanie nostalgicznych strun, giętkość i doskonałość językową plasują się wyżej od typowych opowieści o dzisiejszych detektywach.

Nie wszystko jednak jest tu perfekcyjne. Opowieść jest zwięzła, ale momentami zdaje się aż nazbyt zwięzła. Akunin nie pozwala sobie jednak na rozciąganie opisu, dogłębne i drobiazgowe budowanie nastroju, a tym bardziej na analityczną psychologię postaci. Nie skupia się na przeżyciach bohaterów, nie rozpisuje się o tym - pozwala, by narrator ujął sprawę nadzwyczaj zwięźle i treściwie, co chwali się w przypadku kryminałów, ale jednocześnie pozostawia niedosyt, zwłaszcza jeśli autor ma rzeczywiście plasować się po środku - między tanimi kryminałami a Dostojewskim.

W "Dekoratorze" nie przypadło mi do gustu rozwiązanie zagadki Kuby Rozpruwacza, a szczególnie fakt, że czytelnik może poznać sposób jego myślenia, dzięki urywkom z jego pamiętnika. W grze komputerowej "Sherlock Holmes kontra Kuba Rozpruwacz" twórcy ułożyli prostszą historię, ale użyli genialnego wybiegu - nie pozwolili londyńskiemu mordercy ani razu się odezwać, nie dali mu się wytłumaczyć - jedynie na samym końcu samą mową ciała dano mu odegrać sceny swoich zbrodni i to, co podczas ich popełniania przeżywał. Genialny, pozostawiający głębokie wrażenie manewr! Kuba Rozpruwacz Akunina nie jest przekonujący. W porównaniu z sylwetką mordercy z wyżej wspomnianej gry wydaje się on być zbyt... książkowym, wydumanym. Usunięcie urywków jego pamiętników dałoby o wiele lepszy efekt, a prawdziwa postać bestialskiego mordercy nie zostałaby przez to tak... jakby to ująć?... odrealniona. Do tego twórcy gry nie zapomnieli podać powodu, dla którego zbrodnie Rozpruwacza, fikcyjnie rozwiązane przez detektywa z Baker Street, nie mogą zostać oficjalnie wyjaśnione - czyli że nawet gdyby Sherlock Holmes był postacią realną i tryumfującą w śledztwie, zbrodnie mordercy do dziś pozostałaby dla nas zagadką (co, mimo użycia ich dla potrzeb fikcji, nie burzy realnej grozy ich nieludzkiej potworności). U Akunina możemy się tylko domyślać, że sprawa zostanie zatuszowana (a morderca, niestety, nie wydaje się już prawdziwą postacią historyczną).

Powieść nie podobała mi się tak bardzo jak "Walet pikowy" (nie tylko ze względu na dużo cięższy temat), ale to dobra, wciągająca lektura.

7/10