poniedziałek, 26 października 2015

Maszyna do pisania


Katarzyna Bonda – Maszyna do pisania
(Muza, Warszawa 2015)

Właściwie to uwagi do tego kursu pisania kreatywnego mam dwie.
1 – Banał goni banał i banałem pogania.
2 – Bonda pisze głupoty. Większość wymienionych przez nią punktów na przepisy fabularne (np. antagonista chce przeszkodzić bohaterowi nawet za cenę życia, bohater musi koniecznie przeżyć oczyszczenie i narodzić się na nowo) absolutnie nie występuje w mnóstwie tekstów światowej sławy pisarzy. A gdy czytam, że bohater w powieści przygodowej ma być szlachetny i wrażliwy i trzeba mu dać partnerkę, i zapowiedź szczęśliwej miłości, zaś w kryminale dobrze by było, gdyby detektyw był alkoholikiem z problemami rodzinnymi, mogę tylko unieść wysoko brwi w niedowierzaniu, bo nie da się sensownie powiedzieć, dlaczego ktokolwiek miałby uczęszczać na kursy prowadzone przez tę panią, gdzie słucha się takich rzeczy.

Cena okładkowa to 39,90 złotych. Trochę dużo jak na możliwość zerknięcia na samozadowolenie autorki i jej trywialny (i chwilami infantylny) styl – w sam raz dla pierwszej lepszej gazety typu Bravo Girl („Nie onanizuj się własnym tekstem”). Widać też, że rzekoma polska królowa kryminałów nie ma pojęcia, o czym czyta. Polecałabym jej, by zerknęła do darmowego archiwum pisma Fronda – np. w numerze 50. znajduje się świetny artykuł tłumaczący o co chodzi w Mistrzu i Małgorzacie.

Nie warto sięgać, a tym bardziej wykładać na to pieniędzy. Nie wiem, czy Bonda naprawdę robi niezły research do swych kryminałów, za co jest chwalona, ale po tym, jak napisano „Maszynę…”, nie sięgnę po żaden z nich.


Na koniec jeszcze komentarz do zdania: „Twoja książka też ma szansę na Pulitzera”. Otóż, pani Kasiu, nie - nie ma. Ta nagroda jest zarezerwowana jedynie dla obywateli USA. Jak widać nie wie tego ani autorka żyjąca z kursów dla pisarzy (!), ani redakcja, ani korekta, ani najwyraźniej nikt z wydawnictwa.

Nie polecam.

Zabójcza gra


Rex Stout – Zabójcza gra
(Wydawnictwo Dolnośląskie)

Nie wiem, kto w wydawnictwie wpadł na pomysł, by na okładce opisać wydarzenie, które ma miejsce na 40 stron przed końcem książki, ale nawet brak tego idiotycznego zabiegu nie za wiele by powieści pomógł. Jest to zdecydowanie najgorszy tom z serii o Nero Wolfie, jaki przeczytałam – „Po moim trupie” było nijakie i zagmatwane, ale tam przynajmniej Archie nie irytował tak mocno swym nieodpartym urokiem rozwydrzonego bachora z gimnazjum. Tutaj historia jest niedorzeczna, a na końcu z Wolfe’a wychodzi moralne bydlę.

O wiele lepiej przeczytać „Śmiercionośny rękopis”, choć tam również stężenie Archiego w Archim mogłoby być zdecydowanie mniejsze. Ale przynajmniej intryga wciągała.

wtorek, 13 października 2015

No, niestety - muszę to zamieścić


Wybacz, nieznany Gościu Bloga o Książkach, ale jeżeli chcesz na nich głosować, to nie wiem, dlaczego w ogóle czytasz książki - ewidentnie nic Ci nie dają. 

wtorek, 6 października 2015

Tancerze w żałobie


Markery Allingham – Tancerze w żałobie
(Wydawnictwo Dolnośląskie, 2014)

Najgorszy w tym kryminale jest na wskroś flegmatyczny detektyw Campion, który właściwie snuje się z kąta w kąt, praktycznie niezainteresowany śledztwem. Co prawda na początku książki chciał jedną kobietę zdzielić, drugą pocałować, ale czytelnik szybko dochodzi do wniosku, że żadnych gwałtownych porywów u jegomościa nie uświadczy. Właściwie to nie wiem, dlaczego wszyscy chcieli jego pomocy, bo Campion jedynie przechadza się między postaciami, i to w mocno ospałym tempie, nie wykazując żadnego zaangażowania. Jest niby jakiś tragiczny wątek miłosny między nim a żoną aktora, któremu miał pomóc, ale jest on równie poruszający, co romans kija od szczotki z mopem. Nawet mnożenie zgonów nie przydaje historii ani tempa, ani suspensu. Jeżeli czytelnik nie wpadnie na to, kto jest mordercą, to jedynie dlatego, że ani narrator, ani detektyw nie czynią najmniejszej rzeczy, która mogłaby go w ogóle zachęcić do jakiegokolwiek intelektualnego wysiłku. Do tego w formie przebija się jakaś ociężała wola liryzmu, której nie daje się w nic sensownego przekuć – tak jakby autorka żałowała, że zamiast kryminału nie pisze romansu albo ambitnej powieści obyczajowej. Nie mogę się również oprzeć wrażeniu, że tłumaczka często nie wiedziała, co właściwie czyta, i co ma z tym zrobić. Na koniec pozostaje zupełnie niedorzeczne rozwiązanie intrygi.