sobota, 28 sierpnia 2010

Powieści Chestertona


G.K. Chesterton:


Człowiek, który wiedział za dużo
(Fronda, Warszawa 2009)

Napoleon z Notting Hill
(Fronda, Warszawa 2009)

Przygody księdza Browna
(Fronda, Warszawa 2008)

Człowiek, który był czwartkiem
(Fronda, Warszawa 2008)

Kula i Krzyż
(Fronda, Warszawa 2008)



W esejach Chestertona można się zakochać. Dowcipne, lekkie, pełne fantazji, a przede wszystkim występujące w obronie tego rzadkiego przypadku w świecie, który zwiemy zdrowym rozsądkiem i racjonalnym myśleniem. Uważam to osobiście za skandal, że rzeczy tak miłej do czytania i tak mądrej jak dowolny ze zbiorów jego esejów nie ma na liście obowiązkowych lektur szkolnych.

Tak jednak jak uwielbiam eseje Chestertona, tak niezbyt przepadam za jego powieściami. Przepełnione są one bowiem jakimś ciężkim rodzajem dusznej magii (da się w nich wyczuć pragnienie niesamowitości rodem z "Alicji z krainy czarów") i pompatycznego liryzmu. Gdyby spróbować pokazać to na przykładzie, moglibyśmy wyobrazić sobie bohatera przechadzającego się szarym, smętnym miastem, które z biegiem wydarzeń przeobraża się w fantasmorgiczny świat, by w końcu pozwolić bohaterowi zawisnąć w bezczasie, w którym nas pożegna, wygłaszając przy tym jakąś niezwykle mądrą, prawie aforystyczną mowę.

Najważniejszy zdaje się być nastrój, który przytłacza wszystko inne swą niesamowitością - mamy wrażenie, że ktoś rozdmuchuje dziecięcą bajkę do ciężaru epopei. Nawet w "Przygodach księdza Browna", które powinno być wszak zbiorem opowiadań kryminalnych, nastrój dominuje i to on jest najważniejszy (co jest wbrew zasadom dobrze zbudowanego kryminału). Nic nie wydarza się bez jakiegoś pierwiastka, który zdaje się nam być magicznym, nieziemskim... nadmiernym.

Myślę, że gdyby Chesterton żył dzisiaj byłby z pewnością fanem horrorów, Tima Burtona (pociąga go podobny stylowi tego twórcy "fantastystyczny mrok" i cała jego estetyka) a może nawet - wcale by mnie to nie zdziwiło - mangi i anime, w których niezwykle często śmieszność miesza się z przesadzonym patosem (jak bardzo to przypomina zakończenie chociażby "Napoleona z Notting Hill").

Mnie osobiście przytłacza ta nasycająca cały przedstawiony świat fantazja, cały ten rozsadzający piersi bohaterów liryzm - uważam na ten przykład, że "Kula i krzyż" byłaby o wiele lepsza, gdyby pozbawić ją fizycznej obecności aniołów i demonów, a pozwolić działać samym ludziom i gdyby większość głównych bohaterów powieści Chestertona nie wyrażała się jak niespełnieni poeci.

W żadnym wypadku nie są to jednak złe książki (ośmieliłabym się nawet rzec, że niektóre są nawet więcej niż wybitne - jak choćby "Człowiek, który był Czwartkiem") - po prostu, jak to mawiają Anglicy: "it's not my cup of tea".

Z wymienionych wyżej tytułów polecałabym uwadze dwie ostatnie pozycje - to naprawdę niesamowite dzieła.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Katedra



Bagiński, Dukaj - Katedra
(Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003)

Film Bagińskiego to ledwie impresja wzbudzona tekstem Dukaja (a raczej pewnymi jego ustępami). Nie powiem, że jest to film zmieniający życie albo przestawiający horyzonty wyobraźni, jak niektórzy z zagorzałych fanów są nam w stanie sugerować. Powiem jedynie, że jest to film interesujący, tak ze względu na formę, wykonanie, jak i sugestię treści (bo właściwą treść przy tak minimalnych "danych" każdy wyprowadza sobie sam - dlatego łatwo im zdobyć wiernych, zachwyconych głębią samych siebie fanów). Na pewno warto go obejrzeć, ale niekoniecznie wydawać album z wybranymi kadrami tej krótkiej animacji.

Z kolei opowiadanie Dukaja jest... poprawne technicznie. Ot i wszystko. Z pewnością trudno je nazwać niebywałym czy nawet więcej niż dobrym. Lepsze jest w samej formie niż w przekazywanej treści. Trudno jakoś wyobrazić sobie, by zasługiwało na osobną, książkową publikację (teraz winduje je świetnie zrealizowany film Bagińskiego, dający złudzenie, że obcujemy z czymś naprawdę głębokim i treściwym, podczas gdy tak absolutnie nie jest).

Zgrzytnęło mi poważnie, gdy bohater przytaknął rozmówcy słowem: "Dokładnie". Tak się nie mówi po polsku. Dokładnie to można docisnąć naklejkę do papieru. Nie uwierzę i nikt mnie nie przekona, że było to zamierzone.

Cieszę się, że mogłam wypożyczyć tę pozycję z biblioteki. Bo gdybym miała za to zapłacić, byłabym bardzo rozgoryczona.

Samemu tekstowi przyznaję ocenę 5/10 - ratuje go ledwie kilka interesujących ustępów.

środa, 25 sierpnia 2010

Głos Pana



Stanisław Lem - Głos Pana
(Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1984)


W podstawówce nabawiłam się niemal biologicznej odrazy do Lema (samo nazwisko wciąż potrafi wzbudzić we mnie mdłości), kiedy zmuszono mnie do przeczytania historii pilota Pirxa. Czwarta klasa to dobry czas na "Białego Kła", nawet na "Don Kichota", ale na pewno nie na długie i żmudne opisy eksperymentu, w którym strona po stronie opisywany jest narastający dyskomfort psychofizyczny astronauty. Ponieważ byłam młoda i głupia, i jak kazali coś przeczytać, to czytałam od deski do deski - często wbrew woli, Lem wywołał we mnie niemal psychofizyczną traumę, dzięki której przez wszystkie te lata nawet nie zerkałam na książki sygnowane jego nazwiskiem. Dziękujemy ci, polski systemie szkolnictwa.

"Głos Pana" jest to więc moje pierwsze, wolne i świadome zetknięcie z prozą jednego z najwybitniejszych - jak mówią - polskich pisarzy. I muszę przyznać, że spotkanie to, lękliwie i odruchowo odsuwane w czasie, przyjemnie mnie zaskoczyło.

"Głos..." opowiada historię nieudanej próby odczytania przez ludzi tak zwanego "gwiezdnego listu". Nie chcę zdradzać nic więcej, powiem więc tylko, że choć całość jest raczej przygnębiającą lekturą, trudno się od niej oderwać. Co ciekawe, mimo że naszpikowana naukową (głównie fizyczną) terminologią (co czyni tekst czasem przyciężkawym dla laika), czytało mi się ją znacznie lepiej od naprawdę dobrej "Trzeciej epoki" (którą popełnił Abe Kobo, a która jest równie, jeśli nie bardziej, przygnębiająca).

Nie wiem, czy sięgnę po kolejne pozycje Lema, ale bardzo się cieszę, że udało mi się natrafić na "Głos Pana".

Polecam !!!

piątek, 20 sierpnia 2010

Stephen King - jak pisać




Stephen King - Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika
(Prószyński i s-ka, 2008)

Parokrotnie natknęłam się na opinię, że wśród "poradników dla pisarzy" tylko dwie książki zasługują na miano pereł w błocie tandety: "Galeria złamanych piór" Kresa i "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika" Kinga.

O "Galerii..." już pisałam na tym blogu. Przeczytałam ją jedynie dlatego, że spotkałam się z licznymi komentarzami chwalącymi ją za dużą dozę humoru. Tymczasem jedynym ciekawym fragmentem tej - moim zdaniem - wielce żenującej pozycji, było przyznanie się do autora do wypicia sześciopaku piwa, po którym udało mu się napisać ze dwadzieścia razy słowo "dupa", popełniając przy tym błąd ortograficzny.

Z prozy Kinga znałam jedynie "Misery" (o której mogę jedynie powiedzieć, że da się od biedy przeczytać) i dwa arcynudne opowiadania. I gdyby nie rekomendacja pewnej osoby, pewnie nigdy nie sięgnęłabym po "Pamiętnik...".

W jednej z trzech przedmów King pisze: "Książka ta jest krótka, bo większość książek dotyczących pisania wpada w pułapkę bezsensownego pieprzenia". A potem czytamy o tym, jak to przyszły mistrz horroru jako czterolatek musiał wdychać bąki stukilowej opiekunki, która puszczała mu je w twarz, jak zwymiotował jajkami w buty matki i jak lekarz przebijał mu igłą bębenek w uchu.

Nie, naprawdę.

Te kilka stron na dobre odsunęło mnie od Kinga raz na zawsze. Jestem pewna, że ilekroć spojrzę teraz na jakąkolwiek jego książkę, przypomnę sobie te kilka stron i natychmiast przejdzie mi wszelka ochota na zapoznanie się z resztą jego prozy.

Jeśli King ma traumy z dzieciństwa, którymi musi koniecznie podzielić ze światem, to proszę bardzo, ale ja sięgnęłam po książkę o tytule: "Jak pisać", więc nie za bardzo rozumiem, dlaczego mam czytać o wyziewach obleśnej opiekunki wciskającej sobie twarz dziecka w pupę.

Dalej czytamy o tym, jak jako chłopiec King podtarł się trującym bluszczem i jak to wpłynęło na jego jądra.Dopiero na 92. stronie (!) zaczyna się na poważnie temat pisania, a "mistrz" objawia nam drogocenne uwagi o wadze klarownego wyrażania myśli czy potrzebie prostych zdań - pisze on: "Proste zdania sprawdzały się u Hemingwaya, prawda? Nawet gdy był urżnięty w trupa, pozostawał pieprzonym geniuszem".

To mi przypomina pewne zdanie z Chestertona - "Umówmy się, że geniusz musi być moralny. Kretyn może być tak niemoralny, jak tylko mu się podoba". Sparafrazowałabym to tak: "Umówmy się, że mistrz musi szanować język. Debil może być w języku tak prostacki, jak tylko mu się podoba".

Czy znajdą się tu jakieś naprawdę dobre rady dla aspirujących pisarzy? Ujmę to tak - jeśli ktoś naprawdę próbował w życiu pisać, z całą powagą, trudem, wysiłkiem, potem, łzami, gniewem, frustracją, nieustannym mocowaniem się z tekstem i wyciąganiem wniosków po całym tym straszliwym mozole próby okiełznania i języka, i samego siebie... ktoś taki nie znajdzie tu nic, do czego sam by już nie doszedł (np. pisanie to żmudna, nieustająca praktyka, do której nieraz trzeba się zmuszać, wyobraźnię należy ćwiczyć jak mięsień, trzeba dużo, dużo czytać, lektura złej prozy może wiele nauczyć, trzeba lubić to, co się robi itd.).

Słowem - ta książka miała zachęcić do pisania. Ale jedynie zniechęciła mnie do Kinga.



---

Książki na najbliższe dni:

Doyle - Sherlock Holmes (Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1992),
Doyle - Przygody Sherlocka Holmesa (Polska Oficyna Wydawnicza BGW, Warszawa 1992),
Doyle - Przygody Sherlocka Holmesa (Skrzat, Kraków 2006)
Dukaj, Bagiński - Katedra (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003)
Lem - Głos Pana (Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1984)

czwartek, 19 sierpnia 2010

Zajdel 2003



Zajdel 2003
(Fabryka Słów, Lublin 2003)


Co jakiś czas próbuję zrozumieć, o co chodzi z tą literaturą fantasy i jakoś przekonać się do niej. Nie przypominam sobie jednak, bym znalazła kiedykolwiek książkę z tego gatunku, która autentycznie by mi się podobała. I chociaż straszyło logo "Fabryki słów", postanowiłam dać temu zbiorkowi szansę.

"Zajdel 2003" to krótka antologia, na którą składają się cztery nominowane do tej nagrody opowiadania. Dwa z nich popełniła Anna Brzezińska, jedno Andrzej Pilipiuk i jedno znany dziennikarz Rafał Ziemkiewicz. Było to moje pierwsze zetknięcie z twórczością owych pisarzy. I oto jak oceniam to spotkanie.

Anna Brzezińska dobrze posługuje się językiem, ze swobodą i wprawą; ma gładki, dobrze opanowany styl, ale nie dość porywający, by wciągnąć mnie w opowiadaną historię. W przeciwieństwie do, dajmy na to, Iwaszkiewicza, którego zdarzało mi się czytać z przyjemności z obcowania z samą formą tekstu, tutaj ani sama forma, ani sama treść nie potrafią na dłużej przykuć uwagi. Przyznaję jednak, że jej dwa opowiadania biją na głowę całość "Więzów krwi" Kossakowskiej. Lecz mimo wszystko nie udało mi się ich przeczytać od deski do deski, bez przeskakiwania tekstu (poza tym, mimo świetnego stylu pierwszego opowiadania, jakoś wcale mnie nie śmieszy historyjka o rozpasanej seksualnie wiedźmie, która gotowa jest zmieniać się w kozę, by sobie dogodzić).

Podobnie było z opowiadaniem Pilipiuka - musiałam prześlizgiwać się po akapitach. Niczym nie wyróżniający się język. Nudna historia. Przewidywalny banał.

Najgorsze było opowiadanie Ziemkiewicza - nie potrafiłam uczepić się żadnego zdania i zwyczajnie pozwolić ponieść się narracji. Do tego sam pomysł... - wyobrażam sobie takich, co czytali tę historyjkę z szerokim uśmiechem, ja natomiast wynudziłam się jak mops, bezskutecznie usiłując odnaleźć jakieś przebłyski oryginalności.

Jeżeli to mają być najlepsze opowiadania polskiej fantastyki, to zdaje mi się, że gatunek ten nie ma mi absolutnie nic do zaoferowania.

Nie warto.

---

Z wielkim rozczarowaniem przeczytałam "Znak czterech" Doyle'a. To zdecydowania najnudniejsza z przygód Holmesa, z którymi do tej pory się zetknęłam.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Nefrytowy różaniec



Boris Akunin - Nefrytowy Różaniec
(Świat Książki, Warszawa 2009)


Nie lubię "detektywa" Erasta Fandorina. Jest on dla mnie jeszcze mniej wiarygodną postacią niż detektyw Monk. Niesłychanie piękny (wszystko w nim jest doskonałe), znający techniki walki wojowników ninja (na szczęście nie jest niezwyciężony i czasem dostaje po głowie), a przy tym obarczony dwoma fenomenami:
- momentalnie przestaje się jąkać ilekroć odgrywa jakąś rolę (mistrz kamuflażu)
- ZAWSZE, absolutnie zawsze wygrywa w grach losowych.

Ciekawe, że sam określa te dwa zjawiska mianem "fenomenów", ale w zdarzenia nieprawdopodobne nie wierzy.

Tak więc nie lubię Fandorina (dlatego najbardziej podobał mi się "Walet Pikowy", gdzie nie jest on głównym bohaterem), ale w małych dawkach jego przygody są całkiem strawne. A właśnie z siedmiu krótkich opowiadań i trzech większych historii "Nefrytowy różaniec" się składa.

Trudno te historie uznać za szczególnie porywające, ale z racji sprawnej, gładkiej narracji całość czyta się całkiem przyjemnie.

Ciekawe, że kolejne historie nawiązują do wybranych przez autora pisarzy. Np. Sanyuutei Encho pozostawił nam po sobie wspaniałą "Dziwną historię o upiorach z latarnią w kształcie piwonii" (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981). Opowiadanie Akunina jemu poświęcone porusza wątki demonów japońskich właśnie. Z kolei opowiadanie nawiązującie do Patricii Highsmith - autorki "Znajomych z pociągu" - przedstawia podobną do jej książki historię.

Żadne z opowiadań nie jest jednak pastiszem (szkoda, to mogłoby być ciekawe), a raczej dzięki pewnym elementom nawiązuje do tego a nie innego pisarza.

Szkoda tylko, że Akunin pokusił się o wplecenie do jednej z historii Sherlocka Holmesa i jego wiernego pomocnika Watsona. Nic tak nie obniża wiarygodności jednej fikcyjnej postaci jak spotkanie z inną fikcyjną postacią - do tego ikoną! (Czy naprawdę wszyscy muszą się spotykać z Holmesem? Naprawdę?)
Mały minus dodaję za pannę Palmer (anagram Marple) - mdłą i najzupełniej niepotrzebną kalkę innej słynnej fikcyjnej postaci.

7-/10

---

Przeczytałam ostatnio także "Tajemnicę wilii" Doyle'a, "Morderstwo na polu golfowym" Christie oraz "Sprawę podmienionego zdjęcia" Gardnera. Gdybym miała z tych czterech kryminalnych książek (łącznie z Akuninem) wybrać tę najciekawszą, wskazałabym na "Sprawę...", ale wszystkie czytało mi się dobrze i każda warta jest polecenia na odprężający wieczór z książką.