Sophie Hannah –
Inicjały zbrodni
(Wydawnictwo
Literackie, 2014)
Jestem
przeciwniczką rozmaitych kontynuacji dokonywanych po śmierci twórcy. Raz, że to
zawsze rozmija się z oryginałem, i nigdy nie dostajemy tego, co polubiliśmy,
dwa, skoro autorzy podejmujący się kontynuacji są tak genialni, jak nam się
wmawia, to czemu nie stworzą nowych postaci, które pociągnęłyby ciężar własnych
historii i zdobyły naszą sympatię?
Fakt, że nie
mamy do czynienia z rzetelną kontynuacją stylu Christie rzuca się już na
pierwszy rzut oka. Dzieła królowej kryminału są z reguły wydawane jako małe
książeczki, dość cienkie, gdy ukazują się w formacie zeszytowym. „Inicjały…” to
przy nich opasły kolos, zdradzający samą formą, że coś tu jest nie tak.
Christie była niezwykle
oszczędna w opisywaniu postaci i miejsc, czasem nawet aż za bardzo, a jej
bohaterowie byli dość papierowi, odznaczający się raczej szczególnymi rysami
(ogromne wąsy Poirota, wtręty francuskie, zamiłowanie do porządku i symetrii)
niż prawdziwą głębią psychologiczną. Nie o te sprawy jednak szło, lecz o
ciekawą intrygę. Czyli zupełnie inaczej niż o Sophie Hannah, która zdaje się w
ogóle nie dostrzegać, gdzie Christie była lapidarna i małomówna, a na co kładła
nacisk.
Niepotrzebna
rozwlekłość i szczegółowość, której Christie unikała, to jedno. Drugie to
zmiana narracji – rzecz zupełnie nie w stylu twórczyni Poirota. Trzecie to
sztuczny, zbyt mocno odrysowany detektyw z Belgii. Czwarte, i chyba najgorsze,
to straszliwie irytujący bohater w postaci inspektora Catchpoola. Ma traumy z
dzieciństwa, które co rusz go paraliżują, jest skoncentrowany na sobie, zamiast
na sprawie, a co więcej – nie za bardzo nawet chce rozmawiać z Poirotem, by
rozwikłać intrygę (Poirot, Poirot, przestań mi mówić o ciałach i krwi, to takie
niemiłe! Nie widzisz, że usiłuję ułożyć krzyżówkę?!)! Zwłok się brzydzi, mdli
go na widok denata i nie chce go bliżej badać, a sama zbrodnia i uwagi
genialnego belgijskiego detektywa najwyraźniej nudzą go bardziej niż siedzenie
w poczekalni u dentysty. Gdzie u Christie można znaleźć równie idiotyczny
pomysł na postać?! Już nawet ukryty, z nagła objawiony talent brzuchomówczy
panny Marple, bez którego nie rozwiązałaby pewnej sprawy, nie wydawał się
równie kretyński. Nie, postacie u Christie czasem były płaskie, rozwiązania
czasem naciągane, ale tak okrutnie miernego, drażniącego głównego bohatera nigdy
by nie stworzyła.
No i jest
jeszcze zbrodnia. Nie znajduję dla niej innych słów niż „niesamowicie
wydumana”. Po prawdzie, jest tak sztuczna w swej złożoności, że miałam ochotę
złapać żyletkę i wydrapać nazwisko Christie z okładki. Szczęście, że książka
nie była moja, więc nie obawiałam się, że jej widok będzie mnie na przyszłość
irytował. Ale powiedzieć to trzeba - podpisywanie żenady pani Hannah nazwiskiem
świętej pamięci pisarki, które wyeksponowano niby sztandar zwołujący tłumy,
uważam za obrazę dla twórczyni Poirota i zwykłą próbę zarobienia na sentymencie
fanów, bez liczenia się z oryginalnym materiałem i stylem królowej kryminałów,
który rzekomo im się oferuje. Wątek z obrazem jest absurdalny, natomiast waga
każdego słowa – zasłyszanego przez kelnera jednym uchem, a traktowana jak
rzetelny stenogram sądowy – to groteskowa parodia znaczenia szczegółów u
Christie. Nudna jak flaki z olejem narracja, nieprzeciętnie irytujący bohater o
zaskakująco niskim poziomie inteligencji, stanowczo przekombinowana, szyta
grubymi nićmi intryga, irracjonalne wątki – to ma być kontynuacja przygód
Poirota warta 40 złotych? Wolne żarty!
Przypomniał mi
się za to dialog z serialu „Poirot” z genialnym Davidem Suchetem. Aktorka występująca
w nędznej kryminalnej sztuce zapytała małego Belga:
- Zapewne odkrył
pan mordercę już przed drugą przerwą?
Na co on odparł
z uśmiechem:
- Wręcz
przeciwnie, droga pani. Przestało mnie to zajmować jeszcze przed pierwszą
przerwą.
Dokładnie tak ma
się sprawa z „Inicjałami zbrodni” – prawdziwy fan Christie straci nadzieję już po pierwszych stronach.
Nie polecam!!