wtorek, 6 sierpnia 2019

Wielkie małe książki


Grzegorz Leszczyński - Wielkie małe książki. Lektury dzieci. I nie tylko.
(Media Rodzina, 2015)

Chciałabym powiedzieć coś dobrego o tej książce, ale poza rozdziałem o poezji dziecięcej niemal nie było strony, która by mnie w jakiś sposób nie zirytowała. Rzucę luźną garść uwag:
- profersor wydziału polonistyki nie wie, co znaczy słowo "osławiony",
- kompletnie nie radzi sobie z czytaniem Biblii, ale czuje się upoważniony do uporczywego odnoszenia się do niej (że niby brzmi mądrzej?) i nie przyjdzie mu na myśl, że może błyskać jedynie ignorancją, nie erudycją,
- ma w nosie, jak niemoralną osobą jest Bauman i traktuje go jak niepodważalny autorytet,
- po wielokroć nie wie, o czym mówi, ale mówi (przykład - Luter chciał jedynie spokojnej, miłej dyskusji - no, panie profesorze uniwersytetu,  jak pan przeczyta chociażby "Lutra" Lisickiego, to chyba nie będzie pan mógł zasnąć przez miesiąc)...

Generalnie określiłabym książkę jako dyrdymały udające głębokie przemyślenia.

Smutne.

sobota, 3 sierpnia 2019

W poszukiwaniu straconego czasu (audiobook)


Marceli Proust - W poszukiwaniu straconego czasu. Tom 1. W stronę Swanna
(storybox, 2018)

Jest jedna niewątpliwa zaleta tego wydania Prousta - głos Michała Breitenwalda, miły, uspokajający, pozbawiony gwałtownych emocji.

Niestety, dzieło Porusta ma wadę nie do złagodzenia - może się podobać jedynie snobom.

Mimo, że pierwszy rozdział słuchałam, a nie czytałam, był on tak tragiczny, że nie potrafiłam zebrać się do dosłuchania płyty przez dobrych parę miesięcy. Nieważne, jak ładny język ma autor (a miejscami wydaje się istotnie piękny), normalny, zdrowy umysł nie da rady znieść niekończących się wynurzeń o przewracaniu się w łóżku z jednego boku na drugi. I chyba tylko dzięki temu, że nauka w czasach Prousta nie wiedziała tak wiele o ludzkim mózgu, autor nie torturuje czytelnika drobiazgowym opisem przepływania wyładowań przez synapsy, a jedynie rozkawałkowuje, jak pod mikroskopem, swą nadwrażliwość na nadpływające myśli, obrazy i sny. Okropieństwo!

Któryś pisarz posądzał Prousta o chorobę psychiczną, ale to może być zwykły narcyzm i przerost ego umysłu wychowanego w szklarniowych warunkach. Snobizm, sztuka i krojenie chorobliwie wybujałych uczuć i żenująco pustych myśli skalpelem - oto Proust.

I tak, ja wiem, że francuskie salony tamtych czasów to pustka duchowa i "konsekracja" snobistycznych mód, ale nie ubogaci ich rozjątrzanie własnej nadwrażliwości i samozachwyty nad własnym słowotokiem.

Już pomijam to, że narrator nagle staje się innym bohaterem i zaczyna z telepatyczną drobiazgowością opisywać jego miłosne rozterki, ale że urywa nagle ten romansowy wątek, by zatrzymać się na głowie lokaja i truć bez końca o jej wyglądzie... Nie, przykro mi, to nie jest normalne.

Łatwo jest się artyście nakręcić na samego siebie, uzależnić się od patrzenia w lustro i popadnięcia w korkociąg samozachwytu - Proust rozdmuchał się w tym ponad miarę, ale to nie znaczy, że czytelnik musi się katować rezultatami narcystycznej gorączki.

Oczywiście snob może być zachwycony - w końcu im bardziej będzie niezrozumiany, tym lepiej będzie się samym sobą nakręcał. A im jałowiej i piękniej, tym lepiej.