wtorek, 16 sierpnia 2011

Zbrodnia Sylwestra Bonnard



Anatol France - Zbrodnia Sylwestra Bonnard
(Zielona Sowa, Kraków 2005)

„Kto mało żyje, mało się zmienia, a prawie nie jest życiem trawienie dni nad starymi tekstami”.

„Zbrodnia Sylwestra Bonnard” to utwór, dla którego trudno znaleźć lepsze określenie niż trywialne: „uroczy”. Historia staruszka filologa, który, parafrazując jego własne słowa, tyle wie o świecie i życiu, ile wyczytał ze starych ksiąg, urzeka nie fabułą, ale atmosferą, która z niej emanuje – mamy tu sączący się nieśpiesznie spokój z „grodu książek”, samotne, ciche, kontemplacyjne życie bibliofila, który podsumowuje je słowami: „Dla mnie na świecie istnieją tylko słowa, tak dalece jestem filologiem! Każdy na swój sposób marzy o życiu. Ja sen życia przemarzyłem w mojej bibliotece i gdy nadejdzie pora pożegnać się z tym światem, oby Bóg zabrał mnie z mojej drabinki, sprzed półek zapełnionymi książkami!”. Dobrotliwa, prostoduszna aura tego skrytego, cichego życia, a także głęboki humanizm tej w gruncie rzeczy banalnie prostej książki działają uspokajająco na zmysły i koją serce. Starość jest tu niemal ufizycznieniem łagodności – pokorną zgodą przyjętą z uśmiechem kogoś, kto nauczył się cierpieć, a taki – jak poucza nas Sylwester Bonnard – cierpi mniej.

Powieść tę można by niemal nazwać kontemplacją prowadzoną u schyłku życia (historia przedstawiona jest w formie pamiętnika), w której nie brak uśmiechu i celnych spostrzeżeń. Bonnard mówi nam: "Jest się na świecie po to, żeby cieszyć się dobrem i pięknem", a „człowiek stworzony jest raczej do spożywania lodów niż do odszukiwania starych tekstów”.

Polecam!


---

Nie tak dawno czytałam „Fechtmistrza”, którego popełnił Arturo Perez-Reverte. W nim też mamy do czynienia ze starzejącym się samotnikiem żyjącym w swym własnym świecie. Ale „Fechtmistrz” to książka nudna i banalna – ma się do „Zbrodni Sylwestra Bonnard” jak tania ulotka do pięknie oprawionej księgi. Nie polecam.