piątek, 12 sierpnia 2011

Kobieta trzydziestoletnia



Honoré de Balzac – Kobieta trzydziestoletnia
(CIL Polska-Kolekcje, Warszawa 2000)

„Kobieta trzydziestoletnia daje wszystko, a młoda dziewczyna, pod groźbą zagłady, nie może dać nic”.

Książka ta była swego rodzaju rewolucją: po pierwsze obdzierała miłość, namiętność i samo życie kobiety z nimbu nieokreślonej wiekiem młodości i dziewictwa (bohaterka powieści zawsze była młoda, świeża i piękna), po drugie – pokazywała, że życie kobiety nie gaśnie wraz z wyjściem za mąż, a dopiero zaczyna się (powieści zwykle kończyły się na ślubie pary bohaterów i nie zajmowały się problemem udręk małżeństwa, czyli samej codzienności zjawisk i całej związanej z nią grozy - Balzac jako pierwszy zajął się tym problemem w "Fizjologii małżeństwa"), po trzecie – ukazywała głębię emocjonalną kobiety dojrzałej, obarczonej cierpieniami, których młoda dziewczyna nie może nawet przeczuwać, po czwarte – była głosem opowiadającym się za wyzwoleniem kobiet w społeczeństwie, które z małżeństwa uczyniło legalną prostytucję a z kobiety niewolnicę, pozostawiając jej tylko obowiązki, nieme cierpienia bądź hańbę.

Ona go kocha, ale on okazuje się być niewartym uczucia bufonem. Ona usycha z rozczarowania, on ją zdradza. Ona poznaje kogoś, kto kocha ją z całą szczerością i szacunkiem, których pragnęła, ale mimo pogardy nie potrafi zdradzić męża i zamyka się w swoim egoistycznym, wyniszczającym cierpieniu. 

Przyznaję, że to nie fabuła (choć wcale ciekawa) sprawiała mi przyjemność z lektury powieści a jej kwiecisty, elegancki język (język był przyczyną tego, że przeczytałam kiedyś wybór opowiadań Iwaszkiewicza) – rozbudowane zdania, porównania i zwroty można bowiem smakować jak wyborną, aromatyczną herbatę. Przy czym na taką literaturę, jak i na specyficzną herbatę do smakowania (nie do pobudzenia siebie o poranku) trzeba mieć i nastrój, i chęć. W przeciwnym razie nie doceni się walorów podobnego dzieła, a odczuje jedynie znużenie.

Przyznam, że nie rozumiem uwagi czytelniczki, która napisała o głównej bohaterce: „Jej zachowanie [apatyczność, rezygnacja] jest denerwujące, ponieważ stan taki trwa niemal przez całą powieść”. Cóż, gdyby nie było takich bohaterów (a jest ich niemało), nie powstałby nigdy termin „bohater dynamiczny” dla odróżnienia postaci wyraźnie odmiennych od tego typu. To, że bohater się nie przeobraża, to w dobrej powieści zamiar rzutujący na styl opowiadania historii – pozornie tylko w życiu głównej bohaterki nie dzieje się nic, ale przecież ona cierpi, a to cierpienie, mimowolnie pielęgnowane i podsycane, przekłada się na bogactwo emocji, myśli (często sprzecznych), nieogarniętych uczuć, które mogą wybuchnąć (scena z księdzem, gdzie niesamowicie ułożona, poświęcająca się dla męża męczennica dochowująca wierności nie waha się prosto z mostu wykrzyczeć nagle słów o legalnej prostytucji czy o zniweczonej miłości macierzyńskiej), a które Balzac stara się wszak opisać (a to o wiele trudniejsze niż napisanie powieści akcji!). Ale być może ten, kto nigdy nie zaznał prawdziwej apatii i swego rodzaju rezygnacji, poczucia bezsensu, nie może zrozumieć podobnej postaci (domyślam się, że dla czytelniczki egoizm cierpienia i dotkliwie bolesna utrata złudzeń, przez którą życie popada w stagnację, to jedynie abstrakcje – denerwują ją, bo ich nie pojmuje). Mało kto ma cierpliwość do cierpiących, którzy uginają się pod ciężarem bólu – być może przekłada się to również na brak cierpliwości do książek traktujących o długotrwałym cierpieniu w ogóle.

Polecam!