poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Król Bólu i pasikonik



Jacek Dukaj - Król Bólu
(Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010)

„Król Bólu” to zbiór ośmiu powieści Jacka Dukaja. Przeczytałam jedną. I przeszła mi wszelka ochota na pozostałe.

Opis na okładce głosi, że zamieszczone w zbiorze utwory Dukaja przekraczają „granice wyobraźni i człowieczeństwa”. Chciałoby się dodać: „tudzież leczą liszaj, raka oraz łagodnie przeczyszczają, nie przerywając snu”. Mam nadzieję, że mało kto nabierze się na to, że: „Dukaj jak zawsze oczarowuje: pomysłem, rozmachem kreacji, nowatorską formą, kompozycyjną precyzją i pytaniami, których postawienie nie przyszłoby nam do głowy”.

„Nowatorska forma” ma zapewne oznaczać nieposkromioną schematyczność, zaś „kompozycyjna precyzja” fatalną narrację i ogólną przysadzistość konstrukcyjną (zbyt wiele wymyślnych zdań splątanych w niewyrazistą i niezgrabną całość), przez którą dokopywanie się do pomysłu leżącego pod grubymi warstwami nijakiego, żmudnego stylu, nieciekawych, enigmatycznych opisów i całymi zwałami niezrozumiałych terminów przypomina istną harówkę. Czytanie tak mnie znużyło, że nie zwróciłam uwagi na żadne zadane przez autora pytania, za to ja miałabym jedno do niego: „Panie, po co tak udziwniać?!”.

Przyznaję, że znam Dukaja tylko z takiej sobie „Katedry” i „Króla Bólu i pasikonika”. Te dwa teksty wystarczyły jednak, by dogłębnie doświadczyć pewnej schematyczności, męczącej ciężkości formy i ogólnej sztywności kompozycyjnej, czego potwierdzenie znalazłam w paru recenzjach fanów (!) jego twórczości.

Dukaj wprowadza (z recenzji innych wychodzi, że w znamienitej większości swych tekstów) całą masę słów i terminów, z których czytelnik nic nie rozumie i które go mentalnie ogłuszają, a które to wyjaśniają się z czasem... albo i nie. Sam pomysł nie jest zły, ale wykonanie fatalne. I powtarzane (najwidoczniej) bez ustanku. To pierwszy zarzut. Drugi dotyczy treści - mamy tu zbytnie popuszczanie wodzów fantazji i ignorowanie reguł prawdopodobieństwa. O co mi chodzi? O to, że w science fiction powinno być może niekoniecznie więcej science niż fiction, ale przynajmniej ta naukowa otoczka powinna nam uwiarygodnić do pewnego stopnia historię, na tyle, abyśmy mogli przyjąć reguły i logikę przedstawionego świata i nie doświadczać w niej wewnętrznych zgrzytów. Dukaj natomiast tworzy sobie jakiś własny obraz świata przyszłej ludzkości, kompletnie ignorując pewne fakty i wymiary życia, tak psychicznego, jak i fizycznego, których mu się nie chciało przemyśleć. Nie chcę tu zdradzać szczegółów fabularnych i rozbierać powieści na części, ale podczas jej czytania przypomniał mi się film „Conan Barbarzyńca”, gdzie młody chłopak zostaje przykuty do wielkiego koła na pustyni, które musi obracać przez jakieś dwie dekady, natomiast kiedy wreszcie zostaje uwolniony, nie tylko nie ma pomieszanych zmysłów, ale... potrafi władać mieczem i walczyć! Dukaj prezentuje identyczną ignorancję pewnych faktów, nie zagłębiając się zbytnio w prawdopodobieństwo zdarzeń, za to chętnie mędrkując w roli narratora na temat związków międzyludzkich, rzucając pytania w stylu: „Jak bardzo jesteś w stanie zbliżyć się do drugiego człowieka? Wejdziesz mu do głowy?”.

Trzeci zarzut dotyczy samej formy. Dość powiedzieć, że nawet sami fani Dukaja przyznają, że nad jego książkami trzeba się napocić i namęczyć. Różnica między mną i nimi polega na tym, że oni widzą w tym jakąś wartość i (najwyraźniej) pozbawieni są poczucia traconego czasu. Jeżeli bowiem mam znosić nieciekawą, suchą i bardzo niewygodną w odbiorze formę, aby jedynie dotrzeć do samego pomysłu, to znaczy, że Dukaj nie dorasta P.K. Dickowi do pięt – jego też czytało się tylko dla pomysłów, ale prostota, lekkość i pewna naiwna szczerość formy czyniła lekturę przyjemnością.

Ogólnie, pomijając ignorancję autora na pewne aspekty przedstawionej historii, najgorsza wydaje się właśnie forma – nieumiejętnie prowadzona kompozycja, wyjątkowo słaba narracja, niezdolność do przykucia uwagi czytelnika, a jedynie nieskończone wprawianie go w konfuzję i zakłopotanie, poprzez rzucanie w twarz nic nie mówiącymi terminami i neologizmami.

Na osobną uwagę zasługują totalnie nieudolne dialogi pozbawione wszelkich opisów – wiemy, co postać mówi, ale nie mamy pojęcia, jak to mówi, jak reaguje, co wyraża poprzez swe słowa, zaś same wypowiedzi są... tak nieciekawe, jak to tylko możliwe.

Co do fabuły „Króla Bólu i pasikonika” to zdaje mi się, że Dukaj napotkał na ten sam problem, co w „Katedrze” – miał jakiś pomysł, który koniecznie chciał rozbudować i przesycić jakąś filozoficzną głębią (albo jakąkolwiek „głębią” w ogóle). A wyszło z tego tyle, że czytelnik może się poważnie zastanawiać nad tym, czy autor w ogóle panuje w jakikolwiek sposób nad własną konstrukcją, bo redaktor na pewno zdaje się tego nie ogarniać (przypuszczam, że boi przyznać, że nie ma – tak jak znamienita większość czytelników – pojęcia o tym, co właściwie czyta).

Ja dziękuję, mam już dosyć. Nie polecam.