sobota, 30 października 2010

Wątpliwości księdza Browna

G. K. Chesterton - Wątpliwości księdza Browna
(Interpress, Warszawa 1992)

Mój problem z powieściami Chestertona polega na tym, iż nie mogę się pozbyć wrażenia, iż pisane one były pod jakiś obraz, który zamajaczył w głowie pisarza. Obraz tak go poruszający, że był gotów ułożyć całą fabułę, byle tylko tę wizję gdzieś w niej niepostrzeżenie umieścić, usprawiedliwić i zostawić ją światu. Była na przykład scena w jednej z opowieści ze zbioru "Przygody księdza Browna" (Fronda, Warszawa 2008), w której nasz ksiądz widzi w ciemnym pomieszczeniu diabła... i przez to poznaje, że ma do czynienia ze zwykłym lustrem.

Zresztą, czytając wyżej wspomniany zbiór, nie mogłam poskromić myśli, że Chesterton ma w sobie jakiegoś niespełnionego autora horrorów - że pociąga go posępny nastrój światów Poego, w który nie chce się doszczętnie zanurzać, ale który nieodparcie go kusi, przyzywa i rozpala jego wyobraźnię. Nieco później okazało się, że Borges miał w tej materii identyczne do mojego zdanie.

W zbiorze "Wątpliwości księdza Browna" ten złowieszczy, tajemniczy nastrój nie jest aż tak namacalny, jak w zbiorze wydanym przez Frondę (chociaż znajdują się tu dwa teksty, które możemy przeczytać i w tamtym zbiorze). I chociaż budowania nastroju powinno się za wszelką cenę unikać w powieściach kryminalnych, trudno by było się go wyzbyć w sytuacji, gdy - wedle zamierzeń autora - cały świat staje na głowie i traci rozsądek. Tak zwani racjonaliści i dumni nie wiadomo z czego ateiści są tu gotowi uwierzyć w każdą niedorzeczność, gdy tylko zostaną skonfrontowani ze zdarzeniami, których nie potrafią wyjaśnić. Jedynie prostoduszny katolicki ksiądz zachowuje rozsądek i tłumaczy im, że nie ma żadnego koła przeznaczenia, złowrogiego fatum, niewoli losu ani niewoli dziedziczności, ale ludzka zbrodnia. Mówi: "To było morderstwo, ale morderstwo jest wynikiem woli, którą Bóg stworzył wolną".

Jak już pisałam wcześniej na tym blogu, nie przepadam za prozą Chestertona. Przeszkadzają mi jego niby mistyczne, niby baśniowe wizje (jak zwycięska postać bohatera z "Napoleona z Notting Hill") i nastrój niby z oparów sennej mgły. Ale to dobra literatura, warta tego, by się z nią zapoznać.

Przyznam, że zakochałam się w zdaniu: "Z charakterystycznym wyczuciem dramatyzmu przeżeglował jak okręt do drzwi (...)". Piękne!