środa, 29 września 2010

Sonata jednorożców






Peter S. Beagle - Sonata jednorożców
(Prószyński i S-ka, Warszawa 1998)


Wyobraźcie sobie, że musicie opisać dziewczynkę, która biega sobie po łące i zbiera kwiatki. A teraz pomyślcie, że musicie to rozciągnąć na jakieś sto dwadzieścia stron. Nuda, prawda? A jednak podobna bzdura byłaby z pewnością o wiele ciekawsza niż nieszczęsna "Sonata jednorożców".

Nuda i nijakość tej książki aż przytłaczają - nie ma w niej nic, czego można by się uchwycić: ani ciekawej fabuły, ani interesujących postaci, a sama forma - bo czasem tak bywa, że przynajmniej styl okazuje się w jakiś sposób interesujący - sprawia wrażenie, jakby wyszła spod ręki aspirującej dwunastoletniej pisarki przesiadującej w pokoju z tapetami jednorożców i zasypanego zabawkami My little Pony. Chociaż nie uważam "Ostatniego jednorożca" za książkę więcej niż dobrą, trudno uwierzyć, że te dwa tytuły popełniła ta sama osoba. I jestem pewna, że gdyby nie sława, jaką zdobył "Ostatni jednorożec" właśnie, ta smętna, nikomu niepotrzebna "Sonata..." nigdy nie zostałaby wydana (a najpewniej i napisana).

Na pewno aż tak się nie nudzicie, żeby sięgać po tę pozycję. Strata czasu.