piątek, 17 września 2010

Ostatni jednorożec


Peter S. Beagle - Ostatni jednorożec
(Alfa, Warszawa 1995)

Powieść tę przeczytałam w wieku 12 lat. Srodze mnie rozczarowała (dla porównania - przeczytałam wówczas również "Don Kichota z La Manczy", który bardzo mi się podobał). Jako jednak że co rusz napotykam na wyrazy uznania i zachwytu dla tej najsłynniejszej książki Beagle'a, postanowiłam - po latach - ponownie sięgnąć po tę pozycję, zaciekawiona możliwością, że a nuż ominęło mnie coś ciekawego - że czegoś w niej nie doceniłam.

Wypożyczyłam dokładnie ten sam (bo jedyny) egzemplarz co przed laty. Sądząc po tym, jak niewiele się różni od wspomnienia o nim (podobała mi się okładka), wnoszę, że nie był zbyt chętnie i często wypożyczany.

Na pierwszej stronie jakiś anonimowy czytelnik podpisujący się jako "J.K." wyraził za pomocą ołówka swe rozczarowanie lekturą. Napisał: "Uwaga! Beagle jest naprawdę czarodziejem słowa. Do momentu, do którego zdzierżyłem tę książkę, podkreśliłem co smaczniejsze cytaty. Myślę, że mają zgubny wpływ na słownictwo dzieci. Nie wiem, w jak chorej wyobraźni mogły powstać te zdania. Czasem zastanawiam się, czy to nie pastisz?".

Nie wiem, czy to pastisz, ale uważam, że J.K. momentami przesadza. Zdania typu "szybko zakrzątnął się wokół tego, żeby może jednak się uwolnić" albo "Strzała (...) jak nietoperz zapadła w mrok" nie są może wybitne, ale nie przypisywałabym ich od razu chorej wyobraźni.

Co innego, że zdarzają się zdania naprawdę idiotyczne, np. "Sztylety zalśniły niczym rybie ścieżki w morskim mroku (...)". Lub: "Nieruchome dotąd oczy wiedźmy buchnęły tak dzikim blaskiem, że jakieś szemrane towarzystwo ciem-księżycówek, które właśnie ruszało na nocną hulankę, frunęło prosto w jej źrenice i spiekło się na śnieżny popiół." Albo: "(...) zamek, w który przemieniła się twarz Molly, opuścił zwodzony most i otworzył wrota najgłębszych lochów". No i moje ulubione: "Jej głos brzmiał zbyt miękko, jakby miał przetrącone kości".
...
Sama nie wiem, czy to w ogóle wymaga komentarza.

Czasem zdarzy się coś śmiesznego, np: "Czarodziej wstał i zaczął grozić napastnikom demonami, metamorfozami, różnymi odmianami paraliżu i tajemnymi chwytami dżudo".

Jak jednak oceniam powieść po tylu latach? Cóż, nie jest to grafomania, a niektóre pomysły potrafią zachwycić. Przeszkadza mi język, niepotrzebnie udziwnione zdania, które powracają raz po raz, by rozbić całkiem nieźle budowany nastrój srogim zgrzytem ("drzewa zakipiały na wschodzie"...). Ogólne wrażenie jest jednak pozytywne - w końcu czytało mi się to o wiele lepiej niż arcynudnego "Czarnoksiężnika z Archipelagu" Ursuli le Guin.

To strasznie nierówna książka. W jednej chwili krótkie zdanie potrafi chwycić człowieka za serce i przypomnieć mu czasy, kiedy jako dziecko sam śnił o jednorożcach tańczących nad blokowiskami, a zaraz wszystko pikuje w dół, niemal rozbijając się z rozczarowaniem o beton. I wcale nie przeszkadza mi tu zabawa konwencją, formą i świadomość nieprawdziwości całej historii - to wcale nie jest złe, gdy bohater filmu czy książki stwierdza nagle ni z tego, ni z owego, że scenarzyści czy autor mogli wymyślić coś lepszego. Ale gdy powtarza się to parę razy, rozbawienie widza/czytelnika pryska i pozostaje tylko znużenie kogoś, komu opowiadają dowcip z taaaaką brodą. Kiedy książę opowiada o swych walecznych czynach, mamy już prawdziwą parodię baśni. Zdania typu: "odsyłam do niego wszystkie księżniczki, jakie mi się nawiną" naprawdę nieźle pasują do owej baśniowej-lecz nie całkiem na serio-rzeczywistości (tak jak zblazowany książę czytający czasopismo, gdy jego wybranka przyzywa jednorożca). Ale parsknięcia: "Pierwszy raz jesteś w baśni, czy co?!" już nie.

Momentami miałam ochotę wystawić tej książce ósemkę z minusem, lecz zaraz potem stwierdzałam, że szóstka to i tak już będzie za dużo. Stanęło na chwiejnej, rozedrganej, niepewnej siebie siódemce.

Mimo wszystko cieszę się, że jeszcze raz sięgnęłam po powieść Beagle'a. Nie nazwałabym tego arcydziełem, ale całkiem przyzwoitą lekturą - owszem.

---
Film na podstawie książki pamiętam jak przez mgłę. Co jakiś czas powracam jednak do wspaniałych piosenek napisanych przez zespół America. Są bezsprzecznie pięknie i prawdziwie poruszające. To właśnie dla tych piosenek historia Beagle'a warta była spisania.