Rakietowe szlaki t.I
(Solaris, Stawiguda 2011)
Nie lubię być oszukiwana. A permanentnie
czuję się oszukiwana przez wydawców książek – nagminnie obiecują gruszki na
wierzbie, a często też – tak jak w tym przypadku – w ogóle nie trzymają się
własnych wytycznych. Kiedy bowiem na okładce umieszcza się napis: „antologia
klasycznej SF”, to czytelnik ma prawo oczekiwać, że redaktor wie, co podpisze
swoim nazwiskiem. Książki są horrendalnie drogie (ta również!), zatem nie fair
jest dostarczać odbiorcy coś innego niż to, za co zapłacił. Opatrywanie
opowiadania wyjaśnieniem, że nie mieści się ono w definicji gatunku, ale podoba
się redaktorowi (!), uważam za kpinę. Jeśli antologia będzie się nazywać:
„Ulubione opowiadania pana tego-a-tego dobrane bez ładu i składu”, to nie będę
mieć pretensji. Natomiast kiedy płacę ciężkie pieniądze za zbiór klasycznego
science-fiction, a dostaję opowiadanie o duchach, wojowniku ninja,
kilkuzdaniowy żart i mierny esej o etyce, to mam prawo odczuwać złość,
zwłaszcza że pozostałe teksty nie zachwycają.
Podobały mi się „Rejs po
promieniu” i pomysł „Człowieka ze swoim czasem”. Przyjemnie czytało się też
„Najdłuższy obraz świata” (ach, te puenty rodem ze „Strefy Mroku”!), „Powolne
ptaki” czy „Bitwę”. O reszcie opowiadań z pewnością rychło zapomnę.
Co smutne, z pierwszych trzech
przeczytanych przeze mnie tomów, ten jest zdecydowanie najlepszy (najgorszy
jest tom trzeci – wstyd dać to komuś w prezencie).