wtorek, 1 maja 2012

Piknik na skraju drogi



Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi
(Prószyński i S-ka, Warszawa 2011)

Chyba znowu wyjdę na jedyną osobę, która kręci nosem na coś, co jest obiektem powszechnego i niekwestionowanego zachwytu, ale... nie rozumiem. Kompletnie nie rozumiem, czym tu się zachwycać w „Pikniku...”. Dobrze, pomysł jest fajny – Obcy wylądowali w paru miejscach na Ziemi i te miejsca uległy dziwnym przeobrażeniom, a my nigdy nie dowiadujemy się, czemu ci z gwiazd nas nawiedzili (o ile w ogóle się nami przejmowali) i czy w ich działaniu był jakiś głębszy sens – ale język tej książki odrzuca mnie i nie pozwala mi ani na chwilę poddać się zawierzeniu. 

Przyznaję bez bicia, że nie potrafię wskazać, co właściwie jest nie tak z narracją i bohaterami, ale w istocie coś w tym języku staje między mną a historią na podobieństwo betonowego muru – a jak można przeżywać beton? Chociaż przyznaję i to – styl momentami przywodził mi na myśl popłuczyny z Fabryki Słów (vide: „Nocarz”), z tym, że w „Pikniku...” da się jeszcze wyczuć literaturę (a nie literacką papkę). Luzackość? Ale Chandler też był luzacki, a nie odrzucał.

Odpowiadając na domyślne niezadowolenie fanów (Strugackich? Gry „S.T.A.L.K.E.R.”?): „Jak jesteś taka mądra, to podaj przykład dobrze napisanego science-fiction”, wskazać mogę na wspaniałą książkę „Głos Pana” i na naprawdę wciągające (niestety, dopiero od połowy) „Fiasko” (litościwie przymknę oko na zupełnie bezkrwistych, papierowych bohaterów).

Podobno „Piknik...” to – jeśli wierzyć recenzentom i fanom – najlżejsza powieść Strugackich. W takim razie już więcej nie sięgnę po żadną ich książkę. Nie zamierzam oceniać „Pikniku”, nie wiem, czy to książka słaba czy dobra – mogę jedynie stwierdzić, że to nie moja filiżanka herbaty, jak mawiają Anglicy.