niedziela, 20 lutego 2011

Sztuka szczęścia



Dalajlama, Howard C. Cutler – Sztuka szczęścia. Poradnik życia.
(Rebis, Poznań 2001)


Przyznam, że momentami przerażała mnie ta książka. Nie chodzi mi nawet o sam buddyzm oraz o poglądy i wierzenia Dalajlamy, bo główny pomysłodawca tej książki, amerykański psychiatra Howard C. Cutler, w ogóle nie interesował się duchowością Wschodu, niemal zupełnie eliminując z tekstu wszelkie odniesienia do nauk Buddy, ale przerażał mnie sam Cutler właśnie i wszystkie jemu podobne osoby, na których duchowy przywódca Tybetu wywiera piorunujące wrażenie.

W czasie lektury okazało się, że chociaż Cutler rzekomo jest psychiatrą, jego postrzeganie świata jest bardzo ciasne, ograniczone, akademickie, a na domiar złego nie było w nim (przed spotkaniem z Dalajlamą) tej podstawowej wrażliwości i intelektu, jakich wymagać należy od ludzi, którzy rzekomo mają pomagać innym w uporaniu się z najdelikatniejszymi kwestiami natury psychicznej.

Oto na przykład scena podziwiania pięknej panoramy, gdzie naraz Dalajlama nachyla się do jakiegoś kwiatka i pyta o jego nazwę. Cutler omal nie mdleje z zachwytu, usiłując nas przekonać, że podziwianie krajobrazu, a potem przeniesienie uwagi na kwiat, czy jakiś inny drobny przedmiot, jest znamieniem wybitnie wielkiego umysłu. Innym razem autor omal się nie popłakał, uświadomiwszy sobie (oczywiście jedynie dzięki Dalajlamie, bo najwyraźniej sam nigdy by na to nie wpadł), że nie jest bytem samowystarczalnym, lecz żyjącym we wspólnocie zależności międzyludzkich (bo sam nie wyprodukował swojej koszuli ani nie wyhodował włókien na nią).

Cutler, chociaż niby psychiatra, nie wie nawet takich rzeczy, że osoby skrajnie nieśmiałe i zalęknione bardzo często odbierane są przez otoczenie jako aroganckie i pełne pychy. Coś, co zawsze wydawało mi się najbardziej elementarnymi podstawami psychologii, dla autora jest odkrywaniem nie tylko Ameryki, ale kosmosu w ogóle (oczywiście – nie doszedłby do tego, gdyby nie Dalajlama!). Wiem, że istnieją ludzie na tyle ograniczeni intelektualnie i nierozwinięci we wrażliwości, że trzeba im takie banały, jak potrzeba życzliwości, współczucia, otwarcia na innych i chęci ich zrozumienia wpakowywać do głowy łopatą, ale jak można być psychiatrą, gdy nie ma się świadomości tak podstawowych życiowych (i – w jego przypadku – zawodowych) spraw?! (znamienne wydaje mi się, że z przytoczonych anegdot wynika, że leczenie swoich pacjentów Cutler zaczynał zawsze od chemii – antydepresantów, co przypomina mi żenujące podejście Zachodu do „normalności” w ogóle: niech ktoś choć odrobinę odstaje od reszty – nawet, gdy chodzi o zwierzę domowe! – a sięgamy po proszki).

Widzę teraz, że wszystkie mądre i naprawdę przekonujące naukowe fakty i tezy z zakresu psychologii i psychiatrii (nie żadne banały i „rewelacje”, które porażały Cutlera, a które dla każdego zdroworozsądkowego, wyposażonego w dostateczny zasób wrażliwości człowieka są oczywistościami) znajdywałam jedynie w dziełach praktykujących chrześcijan (np. „Integracja psychiczna: o nerwicach i ich leczeniu” Terruwe i Baarsa). Dochodzę do wniosku, że tylko posiadanie rozwiniętego życia duchowego może pogłębić wrażliwość i horyzont myślowy na tyle, by stać się zdolnym do autentycznego zbliżenia się do drugiego człowieka (utwierdzają mnie w tym nie tylko banały, które wstrząsały Cutlerem, ale i wydumane wywody Fromma, które przed laty jeżyły mi włosy na głowie podczas lektury książki „Buddyzm zen i psychoanaliza”, a które przypominały miejscami największe pomyłki ograniczonych założeń Freuda).

Jakiś czas temu w mediach pojawiły się ciche i nieśmiały głosy o tym, że Dalajlama być może nie jest aż takim mędrcem, intelektualistą i siłą duchową, za jaką bezkrytycznie uważa go świat. I, cokolwiek by o nim samym się nie sądziło, książka Cutlera stanowi właśnie argument przemawiający za słusznością podobnej krytyki – wynika z niej bowiem, że duchowy przywódca Tybetu wywiera wrażenie właśnie na takich jak Cutler – na ludziach o dość wąskich horyzontach, intelektualnych i duchowych, i niezbyt rozwiniętej wrażliwości (co to za psychiatra, który nie wie absolutnie nic o nieśmiałości, tudzież łatwo się irytuje i wścieka?). Czyżby naprawdę stanowili oni większość?

Autor ucina nawiązania do buddyzmu i jego filozofii (jego poradnik ma być rzekomo skierowany do wszystkich – nie tylko nie buddystów, ale i ludzi nie tylko bez religii, ale i bez jakichkolwiek duchowych poszukiwań), co już w założeniu sprowadza jego książkę do swoistego absurdu – Dalajlama nie istniałby, gdyby nie wiara w to, że jest on czternastym wcieleniem pewnego Oświeconego (czy też Wyzwolonego) sprzed wieków, od dziecka był wychowywany w tym przekonaniu i wpajano mu nauki Buddy – on jakoby nie istnieje bez buddyzmu, nie jako wielki Lama, ani jako człowiek (ze względu na to, że był chowany tak  a nie inaczej: w posłuszeństwie doktrynie o jego własnej inkarnacji, co całkowicie ukształtowało jego mentalność), tak jak buddyzm nie istnieje bez własnych dogmatów, którymi są nauczania Buddy (pomimo ignoranckiego Zachodu, który postrzega go właśnie jako religię niedogmatyczną – a przecież nawet stwierdzenie: „nie można wierzyć dogmatom” już samo w sobie jest dogmatem!). Buddyzm rzutuje na całe jego życie, przekonania, sposób postrzegania i przemyśliwania świata. Cutler mimo wszystko stara się, by przekazać tylko te porady, które będą jak najbardziej ogólne, przeznaczone jakoby dla "wszystkich". To, co jednak pozostaje, napawać może zgrozą.

Cutler co chwila powołuje się na dowody naukowe typu: „ludzie, którzy mają bliskich lepiej radzą sobie z chorobą niż ludzie samotni” albo „ludzie szczęśliwi są bardziej skłonni do niesienia pomocy innym”. Ja bez dowodów naukowych mogę mu powiedzieć, że ludzie normalni śmieją się z takich twierdzeń (Benedykt XVI przyznał, że rozbawił go artykuł głoszący, iż badania naukowe dowodzą, że czułość matek ma dobry wpływ na rozwój dziecka). Dalajlama jednak popiera opieranie się na tych dowodach, jeżeli dany człowiek nie może oprzeć się na wierze i religii, i zachęca wszystkich do zapoznawania się z wynikami podobnych badań. Przytaczane są jednak dowody takie jak: „ludzie pozostający w bliskich związkach z innymi rzadziej chorują na raka”, natomiast kiedy postawiony zostaje problem, czy kobieta powinna usunąć ciążę, wiedząc, że może urodzić kalekie dziecko, żaden z obu panów, którzy tak lubią naukę i dowody, nie wspomina nawet o naukowo udowodnionym cierpieniach płodu, który (co z łatwością było rejestrowane) ucieka w głąb łona matki przed narzędziami aborcji i rozpaczliwie, instynktownie walczy o życie podczas zabiegu, szarpiąc się nawet w kleszczach, które usiłują oderwać mu głowę.

Jest to szczególnie straszne, zważywszy na to, że Dalajlama każe nam ćwiczyć współczucie przez wyobrażanie sobie cierpień ryby na haczyku wędkarza! Natomiast problemu naukowo dowiedzionego cierpienia ludzkiej istoty nawet nie porusza. Stwierdza: „(...) nikt tak naprawdę nie wie, co będzie lepsze na dłuższą metę. Nawet jeśli to dziecko urodzi się z wadą, być może długofalowo takie rozwiązanie okaże się lepsze dla matki, rodziny lub jego samego. Istnieje również możliwość, że właśnie biorąc pod uwagę długotrwałe konsekwencje, lepiej byłoby przerwać ciążę. Kto ma jednak podjąć decyzję?  To jest naprawdę niezwykle trudna sprawa”. Wniosek – łowienie ryb to bezsprzecznie czyste bestialstwo, rozrywanie żywego ludzkiego ciała czującej istoty, której krzyku nawet nie usłyszymy, już niekoniecznie. I co z tego że mamy naukowe i rozstrzygające dowody tego „niemego” cierpienia? Przyznać jednak trzeba, że taka wybiórczość w powoływaniu się na dowody naukowe i przykłady cierpienia istot żywych bardzo pasuje do kogoś, kto uważa, że wybór religii porównać można do wybierania potraw w restauracji.

Podsumowując – rewelacje Dalajlamy, które tak głęboko oddziaływają na amerykańskiego psychiatrę (postaraj się zrozumieć innych, nie pozwól, by gniew i zawiść miały nad tobą władzę, nie potępiaj i nie przekreślaj ludzi z marszu, nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe, szanuj inne kultury i religie, kieruj się miłością i życzliwością), dla każdego człowieka rozumnego i wrażliwego są oczywistościami. Jeżeli ktoś mi powie, że książka ta nauczyła go czegoś nowego, rozwinęła jego wrażliwość bądź odmieniła spojrzenie na świat, pozostanie tylko zapłakać nad kondycją ludzkości.