Scott Hahn - Uzdrawiająca moc
spowiedzi
Przeczytałam
dotąd trzy książki Hahna: “W domu najlepiej”, “Przyczyny wiary” i “Znaki czasu”.
Ta pierwsza jest fascynującą autobiografią człowieka, który odkrywa jak bardzo
rzekomi chrześcijanie w Stanach nienawidzą katolików i gardzą nimi (gdy
nawrócił się na katolicyzm, jego żona zaczęła modlić się o śmierć), odmawiając
nawet rzetelnego wysłuchania ich argumentów. Człowieka, który im bardziej
chciał obalić dogmaty katolickie, tym bardziej się przekonywał, że twierdzenia
Lutra są nie do obronienia w świetle Biblii (nawet w wersji przez niego
okaleczonej!). W niezmiernie ciekawych “Przyczynach wiary” autor wyjaśnia dlaczego
wiara Kościoła wygląda tak a nie inaczej. “Znaki czasu” są najsłabsze z całej
trójki, ale sądzę, że i tak będą pożyteczne dla osób, chcących zrozumieć sens
używania wody święconej albo czczenia relikwii.
Po poprzednich
lekturach “Uzdrawiająca moc spowiedzi” srodze mnie rozczarowała. Książka jest
sucha i traktująca rzecz z prostotą ciosu wymierzonego w szczękę. Wszystko tu
jest banalne - zgrzeszyłeś, idź się wyspowiadaj i nie kręć. Nie ma tu złożonych
problemów, takich jak niepewność co do właściwego określenia i nazwania grzechu
(a kłopoty z tym mieli nawet święci, np. Faustyna Kowalska), osłabienie woli w
przypadku uzależnień, czy też kwestii świadomości popełnionych czynów (nie musi
być całkowita, by popełnić grzech śmiertelny, wbrew temu, co pisze Hahn, ale z
drugiej strony, świadomość pewnych własnych czynów przychodzi dopiero z
wiekiem, autorefleksją i dzięki pracy nad sobą i obserwacji siebie, więc w
chwili spowiedzi można kompletnie nie wiedzieć, na czym polega to, co ci
doskwiera - idzie tu zwłaszcza o chorobę sumienia zwaną skrupułami i niepokoje
związane z seksualnością, a także zwyczajnym rozeznaniem realnych przyczyn
własnych zachowań). Właściwie nie ma tu ani słowa o problemach z kształtowaniem
sumienia i jego chorobami, a jedynie radę, by spowiedź była częsta i
programowa.
Co gorsza,
spowiedź nie jest tu opisana jako coś więcej niż tylko droga do uzyskania
przebaczenia. Zupełnie inaczej niż w “Dzienniczku” św. Faustyny, gdzie Pan
Jezus tłumaczy, że jest to zanurzenie się w Miłosierdziu i że człowiek w tym
sakramencie otrzymuje łaski bez względu na to, czy faktycznie ma coś ciężkiego
do wyznania. Hahn nie zajmuje się też spowiedzią rytualną (pierwsze soboty miesiąca). Nie wspomina też ni
słowem, że Bóg już przebacza człowiekowi, gdy ten szczerze żałuje za grzech, i
nie czeka z Miłosierdziem na faktyczną spowiedź, mimo że ta jest absolutnie
konieczna i nie może zostać pominięta.
Poza tym dziwię
się, że Hahn, dobry znawca Biblii, rozmija się kompletnie z Genesis, gdy idzie
o grzech pierworodny i tworzy wręcz własną wersję wydarzeń, wyławiając z tekstu
rzeczy, których w nim absolutnie nie ma. Wydaje się, że w tym miejscu własna
teza znaczy dla niego więcej niż fakty. Bardzo to przykre. Tym bardziej, że rzekomo katolickie wydawnictwo ma w nosie korygowanie podobnych wypaczeń (wystarczyłby chociażby komentarz redaktorski).
No niestety, tym
razem autor nie otrzyma pochwały.