Brian Keaney – Tajemnica drabiny Jakuba
(Nasza Księgarnia, Warszawa 2007)
Jakub budzi się w zaświatach. Co prawda do niego dociera to
dopiero w połowie niegrubej książki, ale nie mam pojęcia, kto się tego nie
domyśli już od opisu na okładce (zwłaszcza, że zaraz na początku przychodzi po
niego facet imieniem Wergiliusz!). Zaświaty są nudne, bo polegają na zbieraniu
kamieni, jedzeniu białej papki i spaniu. Ewentualnie przypominaniu sobie
fragmentów życia. Nic dziwnego, że Jakub postanawia uciec, a może i powrócić do
świata żywych, jeśli się uda, ale jego podróż jest jeszcze nudniejsza.
Ponieważ naprawdę uważam, że nie warto tracić czasu na tę
smętną historyjkę, podaję rozwiązanie historii dla ciekawych: po przemierzeniu
pustyni, spotkaniu wesołych nomadów, spotkaniu kobiety, która pierze w rzece
ubrania zmarłych dzieci, ucieczce przed głodnymi psami i wyczołganiu się przez
tunel z pułapki, do której wrzucił bohatera półnagi staruch o imieniu Moloch
(zieeeeew), Jakub wspina się po drabinie i dociera do Pałacu Pamięci. Tam się
dowiaduje, że istnieje mnóstwo rozmaitych zaświatów, i że życiem rządzą przypadek
i nadzieja. Ponieważ dotarł tak daleko, czas zostaje cofnięty i Jakub wraca do
chwil przed własną śmiercią, mogąc w jakiś sposób (wymazano mu pamięć o
zaświatach) podjąć odmienną decyzję, niż ta, która doprowadziła go do zgonu.
Przesłanie – cieszmy się, że żyjemy, i nie poddawajmy się.
Hurra, hurra!
Beznadzieja.