sobota, 18 czerwca 2016

Kłopoty rodu Pożyczalskich



Mary Norton – Kłopoty rodu Pożyczalskich
(Prószyński i S-ka, Warszawa 1997)

„Nie chcę być ostatnią z Pożyczalskich! Nie chcę – i Arietta spuściła głowę jeszcze niżej – nie chcę przebywać do końca życia tutaj… w ciemnościach… pod podłogą…”

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Z jednej strony, przynajmniej z początku, czytało mi się całkiem przyjemnie, a z drugiej cały czas odnosiłam wrażenie, że fabuła nigdzie tak naprawdę nie dąży. Pod koniec potwierdza to sama opowiadająca, pani May, która tłumaczy, że takie historie właściwie nie mają finału i mogą się ciągnąć bez końca. Co tu się właściwe dzieje? Chłopiec spotyka Ariettę, malutką dziewczynkę, która żyje z rodzicami pod podłogą, zaczyna przynosić jej rodzinie różne rzeczy, aż odkrywa to gospodyni i wzywa szczurołapa.

I już.

To wszystko.

Pod koniec dowiadujemy się jeszcze, że pani May wie, że rodzinie udało się uciec, ponieważ ma dziennik Arietty…  napisany pismem, które wygląda dokładnie jak pismo jej brata, który zawsze miał talent do zmyśleń.

Przyznaję, że jest coś uroczego w tym zakończeniu (a raczej byłoby, gdyby nie powstały kolejne tomy o Pożyczalskich), ale przez lwią część nie dzieje się nic zajmującego – najwięcej jest chyba marudzenia i jęczenia matki Arietty, a przynajmniej takie wrażenie pozostawiła we mnie lektura. Są jakieś drobniutkie przebłyski w postaci lęku dziewczynki, że zostanie ostatnią z rodu, czy też jej zaciekawienie nieznanym światem nad podłogą, ale wydaje się, że pojawiają się one równie nagle jak znikają, by narracja mogła skupić się chociażby na przedmiotach, które przynosił chłopiec. Nawet informacja, że szpilka może być bronią, do niczego nie prowadzi. W końcu masa innych rzeczy może być bronią. To tylko fakt, który ni jak nie odbija się w treści. I nie, nie zależy mi wcale na tym, żeby strzelba Czechowa musiała koniecznie wystrzelić, nic z tych rzeczy. Ale nie chcę mieć poczucia, że poświęciłam czas na historię o treści: „ktoś tam kiedyś mieszkał, ale już nie mieszka, a może się zdawało”. Po prostu patrzy się na to, jak na zmarnowany potencjał i nietknięte wątki. Przez moment zdawało się, że historia dotyczyć będzie przełamania lęku przez Pożyczalskich, ale nie – w chwili realnego zagrożenia życia nie zdobywają się na odwagę, by wejść chociażby do kieszeni chłopca.

Próbowałam znaleźć jakieś porównanie dla tej książki i w końcu przyszło mi na myśl, że jest jak słabiuteńka herbata – niby coś tam czuć, ale faktycznie dużo więcej w tym wody niż smacznego, relaksującego napoju.


5/10