czwartek, 16 czerwca 2016

Biały koń bogów


Ewa Nowacka – Biały koń bogów
(Jaworski, 2004)

Dawno temu, na koloniach, dostałam tę książkę zaledwie na kilka godzin, spieszyłam się więc bardzo, by ją skończyć. Pamiętałam z niej jedynie tyle, że pozostawiła po sobie całkiem dobre wrażenie. Teraz zastanawiam się, czy to nie z powodu tego, iż szybkość kazała więcej sobie wyobrażać, niż uważnie śledzić tekst.

Asioka, młody następca tronu, ma przeprowadzić przez krainę białego konia i tabun królewskich rumaków, by po powrocie złożyć zwierzę w ofierze bogom i zająć miejsce ojca. Jest nudno, głównie z powodu przewidywalności zdarzeń. Oto np. Asioka niechętnie godzi się wziąć ze sobą swego słabowitego brata - czy kogokolwiek może zaskoczyć, że ów braciszek omal nie zginie, a Asioka przekona się, jak bardzo mu na nim zależy i stanie się zdolny oddać za niego życie? Albo że gardzący innymi młodzian w dramatycznej chwili okaże odwagę i honor? Są rozbójnicy, ucieczka, pokonywanie bólu i słabości – wszystko co typowe dla powieści przygodowej.

Swego czasu dużo czytałam o buddyzmie (robiłam nawet liczne notatki z buddyjskich mistrzów) i autorka myli się, pisząc, że Budda chodził po świecie głosząc, by ludzie się miłowali i nie lękali (zwłaszcza to o nie lękaniu się pomyliła chyba z inną religią). Wręcz przeciwnie – miał grono uczniów, ale nie głosił swych nauk szerokim masom. Po co, skoro był do cna przekonany, że jego nauki w krótkim czasie zupełnie zanikną? Buddyzm zaś w żadnym razie nie głosi czynnej miłości, a raczej wycofanie się z życia, by człowieczeństwo wygasić (jako ułudę).

Komu to polecić? Jeżeli podobali Wam się „Bracia Lwie Serce” (mnie nie), to wydaje mi się, że „Biały koń bogów” jest lepszy. I w sumie to wszystko co mogę rzec na jego obronę.