(Albatros, Warszawa 2013)
Okropnie się irytuję, gdy odstawia mi się taki numer - tzn. gdy sugeruje mi się, że nabywam tzw. twardą fantastykę (dając dodatkowo na okładce kombinezon astronauty, którego absolutnie nie uświadczy się w treści, a zatem i atmosfery kosmicznej próżni, jaką sugeruje), a okazuje się, że dostaję bajeczkę, w której geny to magiczna plastelina, z której autor tworzy całe zastępy muppetów, miesza to z mocno naciąganymi pomysłami rodem z gry Bioshock (momentami przypominał się też film Pandorum) i najwyraźniej oczekuje, że ktoś na poważnie się tym przejmie.
Rozczarowanie.
4/10