sobota, 12 października 2013

Gobeliniarze


Andreas Eschbach – Gobeliniarze
(Solaris, Olsztyn 2004)

“W zagubionej galaktyce, na wszystkich skolonizowanych planetach, mężczyźni trudnią się tkaniem gobelinów z włosów swoich żon i córek. Kobierce mają zdobić pałac cesarza. Cały system społeczny i ekonomia tych światów jest podporządkowana temu jednemu celowi tkaniu włościanych gobelinów. Pewnego dnia przybywają obcy, którzy mówią, że cesarstwo rozpadło się i cały trud cechu tkaczy idzie na marne. Tymczasem z kosmosu wciąż przybywają statki kosmiczne po kolejne partie kobierców...”


Pierwsze, co zwraca uwagę to okładka. Nie widać tego na tak małym obrazku, ale pan z mieczem ma tak „bezcenną” minę – nieźle podsumowującą ten szkaradny kolaż – że naprawdę trudno mi uwierzyć, że ktokolwiek w wydawnictwie dał pozwolenie na użycie owego odstraszającego projektu.

Drugie to słowa autora na początku książki, zapewniające, że na pewno nigdy, przenigdy nie zapomnimy jego historii. Przypomina mi to pewną self-publisherkę, która na pierwszej stronie swej powieści napisała, że jej książka, cytując dosłownie, „jest ciekawa”.

Teraz muszę się przyznać, że właściwie nie przeczytałam tej książki – przeleciałam przez nią, przeskakując akapity i całe strony, nie potrafiąc znaleźć nic, co mogłoby mnie zatrzymać – na pewno nie mógł to być nadzwyczaj prosty, suchy styl narracji. Pozostało mi przekartkowywanie, w celu wyłowienia pomysłu. I jakiś tam pomysł rzeczywiście jest. Szkoda tylko, że tak przeraźliwie naciągany.

Wiem, że to jest naprawdę mało realistyczna bajka, przy czytaniu której najlepiej schować rozsądek i logikę głęboko, głęboookooo do szuflady, ale i tak bardzo, bardzo ciężko jest mi przełknąć fabułę, w której nie jest problemem wypchnąć system słoneczny poza wszechświat za pomocą specjalistycznych maszyn, natomiast nie da się nijak spowodować, by łysemu rosły włosy.


Najlepsza niemiecka fantastyka? Dziękuję za resztę w takim razie.