poniedziałek, 1 listopada 2010

Siostrzyczka

Raymond Chandler - Siostrzyczka
(Wolny wybór, Gdańsk 1992)

Jestem za wyraźnym podziałem na kryminały i powieści detektywistyczne. W tych pierwszych chodzi o rozwikłanie zagadki, często przy podziwianiu spokojnej i chłodnej dedukcji, pięknego wywodu logicznego, jak u Holmesa czy Poirota. W tym drugim gatunku nie łamiemy sobie głowy skomplikowaną zagadką, ale skupiamy się na akcji - na poczynaniach samego detektywa, który najczęściej, wzorem bohatera Chandlera - Phillipa Marlowe'a - włóczy się po obskurnych dzielnicach, całuje się z prostytutkami i często zbiera po gębie. Cały ten brud absurdalnego ludzkiego piekła daje się znieść dzięki ciętemu językowi Marlowe'a, jego specyficznym komentarzom ("No więc pocałowałem ją. Miałem do wyboru to albo dać jej w łeb".) i mimo wszystko jego ludzkiej kruchości (to nie niezniszczalny maczo, co to nigdy nie był powalony na ziemię, i który nie przyznaje się do strachu).

Z Chandlera znałam do tej pory jedynie opowiadanie, które później dało początek powieści "Żegnaj, laleczko". Nie przypadło mi do gustu. "Siostrzyczka" jest od niego lepsza. Ale to wciąż nie literatura dla mnie. Za dużo brudu mam w codziennych wiadomościach, by jeszcze chciało mi się o tym czytać. Wolę spokojną dedukcję na salonach.

Z technicznego punktu widzenia nie jest to pod żadnym względem zła książka i trudno jej cokolwiek zarzucić. Po prostu nie ciekawią mnie takie rzeczy. Ot i wszystko.

Żałuję jednak, że nie miałam tej powieści w wersji audio - jestem pewna, że świetnie by się słuchało tej ciętej, pierwszoosobowej narracji (pod warunkiem, oczywiście, że wydawca zdecydował się na prawdziwie męski, nieco szorstki głos lektora).