sobota, 13 listopada 2010

Philip K. Dick - opowiadania


Philip K. Dick - Krótki szczęśliwy żywot brązowego oxforda
(Prószyński i S-ka, Warszawa 2000)

Philip K. Dick - Czysta gra
(Prószyński i S-ka, Warszawa 1999)

Philip K. Dick - My zdobywcy
(Prószyński i S-ka, Warszawa 1999)

Philip K. Dick - Oko Sybilli
(Prószyński i S-ka, Warszawa 2000)

Ze wstępu do "Oka Sybilli": " Proza Dicka rzadko kiedy bywa błyskotliwa, często wręcz wydaje się wprost nieporadna. Bohaterowie, nawet ci z najlepszych opowiadań, mają "głębię" sitcomu z lat pięćdziesiątych. (...) Dick zadowala się narracją równie prostą - nawet prostacką - jak narracja komiksu".

Niektóre opowiadania są wyjątkowo słabe ("Roog"), inne zwyczajnie nudne jak flaki z olejem ("Czaszka"). Banalnie przewidywalne zakończenie to standard, a formą trudno się zachwycić (chociaż to zapewne ta niewyszukana prostota sprzyja popularności). Banalność niektórych rozwiązań fabularnych dorównuje naiwności stawianych pytań - np. "czy lepiej mieć przywódcę, czy myśleć samodzielnie?". Nie rozumiem dlaczego miałoby to się wykluczać. Drażnią też inne naiwności - roboty, które sprzeciwiają się prowadzeniu wojny a w zamian zmuszają ludzi do zaprowadzenia pokoju i pielęgnują dla nich całą planetę (ratunku!) albo pomysł, że ogólnoświatowa anarchia, czyli pozbycie się wszystkich rządów, wszelkiej władzy zwierzchniej, zapobiegnie wszystkim wojnom (a anarchiści zgodnie i tłumnie pozbędą się wszelkiej broni atomowej).

Opisy na okładkach mówią nam, że znajdziemy w tych antologiach takie arcydzieła jak: "Złoty człowiek", "Czysta gra" czy "Ostatni władca". Ale o ile "Złoty człowiek" przedstawia całkiem interesujący pomysł, to pozostałe dwa rzekome "arcydzieła" sprawiają głęboki jak rów oceaniczny zawód. I tak będzie z każdym tomem tej antologii, jeżeli zawierzymy opisom - jeżeli damy się nabrać, że naprawdę obcujemy z czymś wyjątkowym - że zobaczymy choć przebłysk istnego geniuszu.

Pod względem czysto technicznym opowiadania jednego z najpopularniejszych twórców science-fiction mogłyby nierzadko stanowić wzór jak nie pisać (chyba że celem aspirującego pisarza byłaby szablonowość i brak głębi psychologicznej, a także niewyszukany styl, ograniczone słownictwo i powtarzane do znudzenia środki wyrazu - jakoś mogłam przełknąć, gdy bohater knujący niecne zamiary zaciera ręce, ale gdy zrobiła to niecna maszyna, moje własne ręce opadły wymownie). Jednego jednak Dickowi nie można odmówić - pomysłowości. I to chyba dlatego tak chętnie sięga się po jego prace - dla samych pomysłów przedstawionych nam z całą prostotą i niemalże naiwną szczerością narratora.

Dla mnie opowiadania Dicka są jak "Opowieści z krypty" czy "Strefa mroku" - uwielbiam takie historie, uznając jednocześnie całą ich sztampę, banalność, słabość formy i wykonania, swoistą naiwność, a także często zupełnie naciągane wątki. A ponieważ lubię takie krótkie historyjki z dreszczykiem, podobało mi się czytanie Dicka. Podobało do tego stopnia, że kupiłam nawet tom "My zdobywcy", ponieważ żadna z bibliotek, których katalog przeglądałam, go nie miała.

Te pięć tomów razem wziętych (razem z omawianym już "Przypomnimy to panu hurtowo") to kawał fajnego czytadła. I tyle.