Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2007
(Solaris, 2007)
Jeżeli czytaliście kiedyś zbiór
antologii „Kroki w nieznane” z – jeśli się nie mylę – początku lat 70-tych,
niniejszy tom z 2007 roku może się Wam wydać wiadrem pomyj. Są to teksty
przeraźliwie słabe, w większości bardzo wtórne (ile można pisać o
natychmiastowej zagładzie cywilizacji i kończyć opowiadanie tym, że bohaterowie
będą jednak iść przed siebie i szukać lepszego jutra? ILE?! Ile tego juz było?!
Ile można powielać ten schemat?!) i – najzwyczajniej w świecie – nudne. Ani
pomysłów, ani dobrej formy. Nic.
Mimo, że miałam jeszcze dwa
tomiki serii (2010 i 2011), to ten jeden zniesmaczył mnie tak bardzo, że tamte
dwa mogłam jedynie przekartkować - i nie wydaje się, abym cokolwiek na tym
straciła (Wszechmocny bez wszechmocy i wojny z demonami – straszne, że tak
nielogiczny – ja tak kocham logikę! - bezsensowny wątek wciąż nie chce umrzeć w
literaturze, i wciąż, co gorsza, ma ta bzdura czytelników; wyjątkowo słaby Ted
Chiang i kolejny wtórny wątek sztucznej inteligencji – może lepszym tytułem dla
serii byłoby „Kroki do tyłu. Wszystko już było”). Chociaż przyznaję, że jeśli
szukacie kosmicznego horroru, to opowiadanie „Rozpacz” (tomik 2011)
rzeczywiście wydaje się straszne, ale – jak to w horrorach – trzeba wyłączyć
logikę i rozum i uwierzyć w magiczną samowytwarzającą się materię stwarzającą,
totalnie bez sensu i bez celu(!), uporządkowany kosmos i jaźń (już chyba
wolałabym mordercę na statku kosmicznym – za bardzo lubię racjonalne
rozwiązania, nawet w fantastyce) – czyli łatwo przewidzieć, że skrajnie banalnym
finałem będzie – jakżeby inaczej! - cierpienie bez końca, tak jak sensem
magicznego kosmosu jest trwanie dla trwania.
Patrzę na cenę wydrukowaną na okładce
i zaczynam odczuwać mdłości – 50 złotych?! Wolne żarty!