Yukio Mishima - Zimny płomień
(Świat Książki, 2008)
Kiedyś, dawno temu, zachwycałam
się „Złotą pagodą”, choć dzisiaj, gdy niemal cała jej treść zatarła mi się w
pamięci, nie potrafię stwierdzić, dlaczego. Zastanawiam się, czy nie napawałam
się właściwie własnymi wyobrażeniami na temat powieści (bardzo podobał mi się
zamysł obsesji piękna), a nie treścią i formą. Bo czytając, „Zimny płomień” w
ogóle nie odczuwam, że obcuję – jak tłumaczy mi posłowie – z „szorstkim”,
suchym, logicznym stylem (czy to miało oznaczać zwyczajnie „prostym”?),
natomiast treść, z jakiegoś powodu, nieco przelatuje nade mną.
Czy można czytać jako zwykły
tekst „Umiłowanie ojczyzny”, wiedząc, że posłużyło autorowi jako „mentalna
wprawka” do rytualnego samobójstwa? Jest w tym coś obrzydliwego. Czym się
zachwycić w trzech ostatnich opowiadaniach, skoro zdają się być one napisane jedynie
dla samego pisania (nawet autorka posłowia nazywa dwa z nich owocem igraszek
znudzonego artysty)? Właściwie to poza „Zimnym płomieniem” i „Śmiercią w środku
lata” (które i tak już znałam) nie potrafię wskazać niczego godnego uwagi w tym
zbiorku. To dobre, zgrabne teksty, które czyta się szybko, ale które chyba nie
przykują uwagi nikogo, kto choć trochę nie interesuje się nie tylko kulturą,
ale i mentalnością japońską.