czwartek, 28 kwietnia 2011

Na ustach grzechu



Magdalena Samozwaniec – Na ustach grzechu
(Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1990)

Nigdy nie czytałam arcyszmiry polskiej literatury znanej pod tytułem „Trędowata”, ale zapoznawszy się z kilkoma cytatami, śmiało mogę oddać słuszność krytykom, że mamy tu do czynienia z arcydziełem kunsztu grafomańskiego. Honor literatury został jednak uratowany, dzięki Magdalenie (Kossak) Samozwaniec, która cudownie sparodiowała nie tylko „Trędowatą”, ale i cały gatunek romansów „z wyższych sfer” w ogóle, otwierając jednocześnie polską satyrę na zupełnie nowy, nieznany dotąd wymiar czystego nonsensu.

Nie zamierzam tu wychwalać tej książki. W zamian podam zaledwie kilka cytatów, mając gorącą nadzieję, że sprowokują one do czytania bardziej niż moje zachwyty.

„Steńka jak pijana zatoczyła się w krąg raz i drugi, przeglądnęła lapidarnie bogate albumy widokówek, po czym pomieszana zmysłowo rzuciła się przez otwarte drzwi w ogród i popędziła jak strzała w stronę domu”.

„Mówiąc to dzikim półtonem, padła mu do nóg, wijąc się wkoło nich w jakichś rytmicznych podrygach i prysiudach zawrotnych, z których znać było, że pradziad jej był atamanem kozackim i że w niej płynie dzika, nieokiełznana krew stepowych dzieci”.

„Jest to człowiek wprawdzie niepierwszorzędnej młodości, nie piękny, ale tytularny, i ma rozległe dobra doczesne na Kaukazie, a to najważniejsze”.

„Rasowy baobab wchłaniał w siebie lubieżny zapach konwalii i jabłoni. Kurczowo ściśnięte gałązki akacji wypisywały jakieś arabskie awantury na tle rozigranego przestworu. Storczyki, pełne demonicznych piegów, zatajały wstydliwe tajemnice bytu swoich zazdrosnych, zwyrodniałych łon”.

„Ale Steńka wciąż jeszcze nosiła w łonie mózgu wytworną podobiznę Zenona”.