piątek, 17 października 2008

I tylko drzew mi żal



MAJA LIDIA KOSSAKOWSKA – WIĘZY KRWI
(Fabryka Słów, Lublin 2007)

„Fabryka Słów” będzie mi już nieodłącznie synonimem nudy w najczystszej postaci.

Po rozpoznaniu loga wydawnictwa, powinnam od razu odłożyć książkę na półkę (bo rzucić jej w kąt nie mogę; nie moja – na szczęście! - własność), ale te wszystkie peany, okrzyki zachwytów i niemalże czołobitne pokłony przed twórczością Kossakowskiej (przynajmniej ja na żadne słowa krytyki pod jej adresem nie natrafiłam), niepokojąco mnie zaciekawiły.

Z autorką tą zetknęłam się tylko raz, czytając malutki fragmencik jej „Zakonu krańca świata”, który mogłam skwitować co najwyżej wzruszeniem ramion, niczym więcej. Przy zbiorze „Więzy krwi”, nie miałabym siły wykonać aż tylu wzruszeń i aż tak poprzewracać oczyma, wzdychając ciężko i z wielką dezaprobatą, by wyrazić, jak mnie on wynudził i zmęczył.

Po prawdzie, nie przeczytałam zbiorku od deski do deski. Do takich opowiadań jak „Mucha” czy „Hekatomba” jeszcze jakoś się zmusiłam (nie było warto), ale taki na przykład „Smutek” czy „Zwierciadło” tylko przekartkowałam. Zaczęłam czytać „Spokój szarej wody” i tytułowe „Więzy...”, ale nie potrafiłam przetrawić pierwszych stron każdego z nich - nie ma w nich bowiem niczego, co mogłoby przykuć uwagę i wzbudzić zainteresowanie. Forma jest co najwyżej poprawna, pomysły nieszczególne, narracja smętna. Czym tu się zachwycać?

Wiem, że już to pisałam o książkach z „Fabryki...”, ale naprawdę nie sposób nie westchnąć po raz kolejny: - „Biedne, biedne drzewa...”.