Stanisław Lem – Solaris
Muszę przyznać, że jak na
najsłynniejszą książkę Lema i polecaną jako jedna z najwybitniejszych książek
SF na świecie „Solaris” straszliwie mnie rozczarował. Cieszę się jedynie, że
zdecydowałam się na zakup audiobooka, a nie wersji papierowej, bo jestem
przekonana, że to, co dało się jeszcze wysłuchać, dając swobodę, do zajmowania
się czymś innym, byłoby niemal nie do zdzierżenia, gdybym miała temu poświęcać
całą uwagę, przesuwając się linijka po linijce.
Najgorszy w powieści był główny
bohater – psycholog Kelvin. Przykro mi, ale ciężko mi się przejąć główną
„tragedią miłosną”, gdy jego związek z nieżyjącą Harey nie został nawet
pobieżnie nakreślony (nie na tyle, by się nim w ogóle zainteresować), a sam
bohater jest równie niemrawy i apatyczny, co szczątkowa fabuła, toteż nie
sposób w jakikolwiek sposób emocjonalnie odnieść się do jego problemów z
„fantomem” dawnej ukochanej. Kolokwialnie mówiąc, nie łykam tego, że nagle
Kelvin nie potrafi żyć bez nowej Harey, i o wiele bardziej niż nad całym tym
rzekomym tragizmem ich położenia, zastanawiało mnie, dlaczego nie wzrusza go
fakt, że po nocy przemawia do niego martwy naukowiec (którego usiłuje mu
powiedzieć coś niezmiernego ważnego, a co Kelvin zdaje się mieć głęboko w
poważaniu). Prawdę mówiąc, w porównaniu z zachowaniami bohatera, który jawił mi
się momentami jako znużony, rozeźlony bachor, przedziwne zjawiska na planecie Solaris
nie wydawały mi się czymś szczególnie zaskakującym. Do tego logika Kelvina jest
mocno kulawa i nieprzekonywująca, czasami aż rażąca skalą ignorancji (dość proste
pojęcie Absolutu zdaje się go przerastać, dziwną oczywistością jest dla niego
bardzo ułomny, prymitywny obraz Boga, który przypisuje wszystkim wierzącym
ludziom – bez rozróżnienia choćby religii i mitów).
Mimo szczegółowych opisów
dziwnych zjawisk, powieść nie kreuje żadnego nastroju tajemnicy i zadziwienia.
Kelvinowi zresztą najczęściej wszystko jest całkowicie obojętne, co tylko pogłębia
wrażenie monotonii i apatii. Reszty dopełniają okrutnie rozczarowujące refleksje
o granicach poznania, moralności, misji ludzkości lub jej braku, itp., które są
raczej wydumanymi sądami rzuconymi w przestrzeń niż dogłębnymi przemyśleniami w
większości abstrakcyjnych problemów (rozważanie, czy moralność ludzi jest
ograniczona zaledwie do Ziemi i zjawisk międzyludzkich, jest nic niewarte,
jeśli nie roztrząsa się problemu samego istnienia, a zatem i kwestii moralnych
wymogów bytu, a od tego Lem ustawicznie stroni, jak ten materialista z
powiedzenia Chestertona, który nie jest w stanie nawet DOSTRZEC problemu).
Lektor (Jerzy Trela) czasem robi
niezręczne pauzy, jakby orientował się nagle, że zdanie się jeszcze nie
skończyło. Czasem trudno też powiedzieć, czy czyta pojedynczą wypowiedź
postaci, czy dialog. Plusik za to mogę dać za delikatny podkład muzyczny w tle
– dało to całkiem fajny efekt.
Od strony technicznej nie jest
źle, ale treść zawiodła okrutnie.
3/10