czwartek, 1 listopada 2012

Słówko o tłumaczeniach tytułów



Czytam sobie właśnie nowe wydanie powieści Maupassanta, które ze względu na hollywoodzką ekranizację nie tylko straszy niejakim Pattinsonem na okładce (który tak się nadaje do tej roli, jak ja na linoskoczka), ale też – podążając za polskim wydaniem filmu - niemile zgrzyta bezsensownym tytułem: zamiast „Bel Ami” otrzymujemy bowiem koszmarek w postaci „Uwodziciela. Bel Ami”. Co daje mi pretekst do spisania krótkiej notki na temat tłumaczeń tytułów.

Najpierw rozprawmy się z samą powieścią. „Bel Ami” oznacza „Piękny Przyjaciel” i tak powinniśmy tłumaczyć ten tytuł. Ponieważ jednak, przyznaję, nie brzmi to zbyt naturalnie (a pada w książce całkiem często), nie dziwi mnie, że stare wydania polskie wychodziły bez tłumaczenia jako „Bel Ami” właśnie. Co prawda nie wiem, czy w tamtych wydaniach przetłumaczono ów przydomek w samym tekście, ale osobiście pozostawiłabym go bez tłumaczenia  (sugerując się zwiastunem, widzę, że tak najwyraźniej postąpili twórcy filmu, co ma swój urok), dając jedynie przypis w pierwszym miejscu, w którym przezwisko owo pada.



W najnowszym wydaniu „Bel Ami” przetłumaczono jako „Piękny Pan”. Co nie jest samo w sobie złe, bo z pewnością brzmi to lepiej po polsku, gdy pada z ust wielu postaci różnej płci i wieku. Idiotyzmem jest jednak nie zmieniać w takiej sytuacji tytułu na owego „Pięknego Pana”.

Reguła co do tłumaczenia tytułów jest banalnie prosta – tytuł pozostawiamy bez tłumaczenia, jeśli jest on zapisany w innym języku niż rodzimy język autora. Więc jeśli ja jako Polka wydałabym książkę o tytule: „Once upon a time”, to tłumacze obcojęzyczni powinni pozostawić ów tytuł bez zmian.

Wyjątkami są zwroty utarte i powszechnie znane. Przykładowo: nawet jeżeli autor byłby Francuzem, polski tłumacz nie potrzebowałby szukać odpowiednika słów hipotetycznego tytułu „Faux pas”.

Wyjątki mogą dotyczyć też samej estetyki. Ponieważ dosłowne tłumaczenie przydomka „Bel Ami” nie miałoby tej naturalności, z jaką zwracają się do bohatera inne postaci, można w podobnym przypadku przymknąć oko i pozostawić zwrot (a zatem i tytuł) bez zmian.

Najgorzej, gdy tłumacz chce myśleć za czytelnika – tak było na przykład przy tłumaczeniu powieści Endo pt. „Szaleniec”, gdzie tłumacz – uważając chyba czytelników za niezbyt rozgarniętych i mało wrażliwych na treść książki – niepotrzebnie dodał do tytułu znak zapytania, co razi równi mocno jak zupełnie psujący odbiór i bezsensowny „Uwodziciel. Bel Ami”.