Honore de Balzac – Kuzyn Pons
(Zielona Sowa, 2009)
Trudność, jaką może sprawić ta
książka, polega na tym, że właściwą akcję – umieranie samotnego, po ludzku
przegranego życiowo bohatera i bezwzględną walkę o jego materialny dorobek - tworzy
prawie sam koniec powieści. Problem w tym, że nie ma pełnego i żywego dramatu tych
wydarzeń bez ponad stustronicowego, nieraz – zdawać się może – nazbyt
drobiazgowego wprowadzenia w ów świat dziewiętnastowiecznego Paryża, w którym
przychodzi nam widzieć kres smutnego życia tytułowego kuzyna Ponsa, starego,
brzydkiego muzyka, żyjącego w ubóstwie, którego wstydzą się krewni, a który –
ku ich zdumieniu i na jego własne cierpienie – okazuje się być posiadaczem
wspaniałej kolekcji dzieł sztuki. To owo tęgie „wprowadzenie” wymaga skupienia
– Balzaca z pewnością nie czyta się tak gładko, łatwo i przyjemnie, jak zawsze
wspaniale klarownego, wręcz ujmująco banalnego Maupassanta.
Dla cierpliwych czytelników. Ja w
każdym razie zrobię sobie przerwę przed „Kuzynką Bietką”.
***
P.S. Dodałam ważne uzupełnienie do wpisu "Coehlo - dlaczego go nie czytam".
***
P.S. Dodałam ważne uzupełnienie do wpisu "Coehlo - dlaczego go nie czytam".