piątek, 1 czerwca 2012

Coelho - dlaczego go nie czytam



* Paolo Coelho - Alchemik

Miałam koleżankę w liceum, która – jak mniemałam – miała lichy gust literacki. Toteż zdziwiło mnie, że to ona właśnie jako jedyna zauważyła coś, wydawałoby się, oczywistego – powiedziała: „Coelho to filozofia dla ubogich”. Zdaje się, że nie powinniśmy oceniać książek po tym, kto je czyta, bo może się to okazać bardzo niesprawiedliwe, ale nie jest dla mnie bez znaczenia, że najbardziej w klasie zachwycała się nim najzłośliwsza, najbardziej zadufana w sobie dziewczyna, zaś parokrotnie ktoś, kogo oceniłam jako dość ograniczonego intelektualnie, jako swego ulubionego pisarza wymieniał właśnie Coelho.

Powiem od razu – czytałam tylko jedną książkę Coelha, czytałam, bo musiałam (dodatkowe zajęcia z polskiego); pozostał mi po niej wielki niesmak i lata temu cisnęłam ją gdzieś w kąt, aby specjalnie się zgubiła. Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest, i nie chcę czytać od tego pana już nic więcej.

W skrócie – „Alchemik” to bajka z przesłaniem, które głosi, że jeśli dążysz do spełnienia swych marzeń, cały kosmos dąży do tego. Gdyby to napisał jakiś hinduski guru, pewnie wzruszyłabym tylko ramionami, ale gdy takie brednie (powielane w swoistych kodeksach „wojowników światła”) są przedstawiane jako objawienie literackie, to wzbierają we mnie mdłości. Bohater pragnie tak bardzo zmienić się w wiatr, że to mu się w końcu udaje. I gdyby pozostawić to na poziomie bajki, czytadełka i nie trąbić na prawo i lewo, że Coelho to geniusz, objawiony wizjoner czy wielki pisarz (!), to nie powiedziałabym ani złego słowa i zwyczajnie zapomniała o tej opowiastce. Napiszę teraz coś bardzo złośliwego, ale trudno się powstrzymać – nikomu, broń Boże, niczego złego w życiu nie życzę, ale zastanawiam się, co by się stało, gdyby pan Genialny Pisarz dostał raka i nie wyzdrowiał. Czy powiedzielibyśmy, że siła jego marzeń nie była dość wielka, by nagiąć kosmos do jego woli?

Książki Coelha powinny się nazywać „Arcymądrości arcyoświeconego: tysiąc porad o miłości, życiu, kosmicznej samorealizacji i pieleniu ogródka”. Całe jego literackie kuglarstwo polega na tworzeniu zdań, które zdają się być esencjami mądrości na kosmiczną skalę, ale które w gruncie rzeczy nie znaczą nic albo mniej niż nic. Co to bowiem znaczy: „Kiedy się czegoś pragnie, wtedy cały wszechświat sprzysięga się, byśmy mogli spełnić nasze marzenie?!” Otóż to znaczy ni mniej, ni więcej tylko: „srutu-tutu-pęczek-drutu”. Ani przez chwilę nie zamierzam kwestionować wagi pozytywnego nastawienia (chociaż wierzę, że można dążyć do realizacji marzeń i bez tego) ani wiary w dążeniu do celu, ale gorąco sprzeciwiam się głoszeniu z najwyższą powagą podobnych bełkotów (i tutaj czas na ultrazłośliwość – czy wszechświat sprzysiągł się, by spełnić szczere marzenia wielkich złoczyńców i zbrodniarzy znanych z historii?).

Gdy wpisałam sobie w wyszukiwarkę „Coelho cytaty”, wyskoczyły mi takie „objawienia”: "W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca", „Świadomość śmierci pobudza do życia” albo: „Czasami zło przychodzi pod maską dobra, lecz jego prawdziwym celem jest szerzenie zła.” Inteligentnemu człowiekowi załamują się w tej chwili ręce i opadają spodnie. Naprawdę? Czy to są naprawdę nowe, genialne mądrości, o których nikt nigdy nie słyszał? Ludzie kochani! – to nawet nie jest zapisane w formie dobrych aforyzmów! Nie ma żadnego powodu, by bawić się w wypisywanie cytatów Coelha, bo ludzie wszystkich wieków ujmowali te sprawy zgrabniej i z o wiele większym talentem!

Trudno nawet powiedzieć, jaka wizja świata wyłania się z „Alchemika” – co to znaczy, że „wszystko jest jednym”? To monizm czy jakiś panteizm? Hinduskie rozbicie bóstwa na wielość, która i tak kiedyś powróci do jedności (i w której ostatecznie wola ludzka nic nie znaczy)? A może to odmawianie światu realności istnienia w duchu hindusko-buddyjskim? „Alchemik” stwarza jedynie pozory uduchowienia, tak jak wokół autora budowana jest aura mędrca głoszącego swe „świetliste prawdy”, świetnie wpisujące się w omamiający bełkot zwolenników New-Age czy magii zwanej jogą (jogin ma w Indiach status czarownika).

Myślałam, że po „Alchemiku” pisarz nie oderwie się już od nurtu pseudofilozoficznego bełkotu, ale z nielicznych krytycznych recenzji reszty jego książek, widzę, że na dobre popadł w postmodernizm (czyli bredzenie o niczym dla samego bredzenia), a do tego przejawiać zaczął jakąś niezdrową fascynację wypaczoną seksualnością – ponoć w „Weronika postanawia umrzeć” kluczowym momentem odmieniającym wszystko na lepsze jest... samogwałt bohaterki (kosmiczne spełnienie ustępuje miejsca czysto zwierzęcemu samozaspokojeniu?). Jeżeli gwałt nigdy nie może być rzeczą dobrą, to tym bardziej samogwałt. Ale najwyraźniej u Coelha nawet coś tak niegodnego istoty rozumnej wpisuje się w magię wszechświata i zmienia ten wszechświat (tylko że to też żadna nowość – magia tantryczna pełna jest rytualnych praktyk seksualnych). Nie można odczytać tego inaczej jak promowania okultyzmu.

Odradzam, odradzam, stanowczo odradzam by zniżać się do książek „wszechmędrca” Coelha!

P.S. (14 XI 2012) Kiedy pisałam tę notkę zabrakło mi ważnej informacji. Mianowicie tej, że Coelho był w młodości zadeklarowanym anarchistą i satanistą. A to stawia jego twórczość w zupełnie nowym, jasnym dla mnie świetle. To nie jest nowoczesne bredzenie zwane literaturą popularną, ale głoszenie starych poglądów w nowej, atrakcyjnej dla niezbyt rozgarniętych czytelników formie - to ni mniej ni więcej tylko uświęcanie wszeteczeństwa, a zatem nakłanianie do wyrzekania się rozumu i godności istoty ludzkiej. Zatem szczerze radzę - nie babrajcie się w owych moralnie-intelektualnych ekskrementach zwanych satanizmem!