poniedziałek, 30 maja 2011

Podróż autora


Christopher Vogle - Podróż autora. Struktury mityczne dla scenarzystów i pisarzy
(Wojciech Marzec, Warszawa 2010)


Po tej książce spodziewałam się naukowego rozbioru mitu albo przynajmniej czegoś, co uświadomi mi jakąś niedostrzegalną oczywistość, z którą trzeba zmagać się podczas pisania. Tymczasem otrzymałam bardzo nudny, niezbyt ciekawie opisany szkielet typowej fabuły „podróży bohatera”, smętnie wyłożony i absolutnie nic nie wnoszący dla tych, którzy sami toczyli w osamotnieniu ciężkie boje na drodze pisania.

Dostajemy tu rady w stylu: „najgroźniejszym przeciwnikiem bohatera jest jego własny Cień”, „otarcie się o śmierć czyni życie piękniejszym i pełniejszym”, „każdy bohater jest przez kogoś prowadzony” albo (moja ulubiona): „należy wystrzegać się ludzi, którzy są przekonani, że cel uświęca środki – np. Hitler”.

Gdy autor próbuje zilustrować dany moment w fabule jakimiś przykładami, zdarza się, że czytelnikowi pozostaje jedynie mrugać oczyma ze zdziwienia. Lęk Jezusa w Getsemani podpisany pod „sprzeciw wobec wezwania” („To naturalne, że bohater chce z początku uniknąć wyprawy” - cudowna ignorancja całej, kilkuletniej drogi przygotowań i przepowiadania nadciągających zdarzeń tudzież kompletne nierozpoznanie samej fabularnej struktury „drogi” czy też „wyprawy” w jednej z najbardziej niesamowitych i najbardziej znanych historii świata!) czy też rzekome „odrodzenie” Sherlocka Holmesa (jako przemiana) wskazują, że Vogler w ogóle nie zna, nie rozumie tych opowieści, że ich struktura fabularna jest mu obca, a podane przykłady to nic więcej jak strzał kulą w płot. Zaś stwierdzenie, że „Gwiezdne wojny” (wszystkie sześć części) mają różne niedociągnięcia i błędy, to stanowczo zbyt delikatne potraktowanie sprawy pierwszej trylogii (części 1-3), która stanowi wręcz encyklopedię fabularnych absurdów i logicznych niedorzeczności, a która powinna służyć za wzór jak NIE pisać scenariuszy – autor jednak macha na to ręką i w ogóle nie podejmuje tematu.

Co z tego, że pisze książkę dla scenarzystów i że miałby doskonały materiał, ukazujący niebotyczne nonsensy naprawdę złego scenariusza zbudowanego właśnie według mitycznej „drogi bohatera”? To przykre, że autor, który ma nas rzekomo uczyć scenopisarstwa, może jedynie przyznać, że istnieją jakieś tam niesprecyzowane błędy, ale nie potrafi dostrzec wybitnie źle zbudowanej i poprowadzonej fabuły. O postaci młodego Anakina pisze, że trudno jest identyfikować się z „odpowiednikiem Hitlera”, chociaż jako znawca tematu (analityk struktur fabularnych!) powinien powiedzieć, że trudno jest się identyfikować z nieprzeciętnie źle napisaną postacią. Wbrew twierdzeniom Voglera, widzowie nie mogli się utożsamić się z tym bohaterem nie dlatego, że dystansują się do kogoś, o kim wiedzą, że stanie się zbrodniarzem, ale dlatego, że scenarzyści ponieśli sromotną porażkę, nie umiejąc stworzyć postaci przekonującej i autentycznej – nieważne: dobrej czy złej.

Czy komuś może pomóc ta książka? Chyba temu, co nigdy nie próbował nic sam wymyślić (chociażby najprostszej historyjki dla dziecka marudzącego przed snem), o pisaniu nie wspominając; komuś, kto mało czyta i raczej nie ogląda filmów... Nie wiem komu! Wiem tylko, że wynudziłam się przy niej jak mops – to wszystko.

Vogler napisał: „Jeśli opowieść była źle napisana i nudna, ciało stawało się ociężałe, a każda ze stron scenariusza zdawała się ważyć tonę”. Uważam, że to idealne zdanie na podsumowanie książki, przy której co chwila i z niecierpliwością sprawdzałam, jak wiele stron pozostało mi do końca i zastanawiając się, czy autor wspomni raz jeszcze o Hitlerze.